30.12.2015

ULUBIONE KOSMETYKI KOLOROWE DO MAKIJAŻU W 2015 R. {L'Oreal, Rimmel, Wibo, Sleek}

Hej! Jak tam po świętach? Mi minęły bardzo szybko, w sumie nie zdążyłam nawet poczuć tej świątecznej atmosfery, a one już się skończyły! Dziś z racji przedostatniego dnia grudnia przygotowałam kolorówkowych ulubieńców roku. Żeby nie było chaotycznie, wybrałam po jednym kosmetyku z każdej kategorii, który sprawdził się u mnie najlepiej. Niektóre z poniższych kosmetyków opisywałam już na blogu, więc przy każdym opisie znajdziecie też odnośnik do szerszych recenzji! Zapraszam do poczytania ;)




Przyznam szczerze, że podkłady spisały się w tym roku najgorzej. Bardzo ciężko jest mi wybrać jeden produkt który określiłabym mianem ulubionego, bądź najlepszego, gdyż każdy z nich, nawet ten który sprawdzał się dobrze miał jakąś mniejszą, bądź większą wadę. Do mojego 'rankingu' wytypowałam podkład L'Oreal True Match N1 Ivory, który jest doskonały pod względem koloru. Niestety to produkt kapryśny i nie zawsze jestem zadowolona z efektu jaki daje. Czasem daje bardzo ładne i delikatne wykończenie, robiąc buzię gładką i efektownie rozświetloną, a czasem ma tendencję do podkreślania suchych obszarów na skórze (co w sumie jest dziwne, bo mam cerę mieszanką ukierunkowaną do tłustej i generalnie nie mam problemu z wysuszeniem) i zbieraniu się w niektórych miejscach na twarzy tworząc ciastko. O zaletach i kaprysach tego podkładu na pewno pojawi się osobny post na blogu, więc jeśli jesteście zainteresowane moją szerszą opinią na jego temat, zapraszam wkrótce. Drugi produkt jaki wybrałam w tej kategorii to podkład Rimmel Wake Me Up 100 Ivory. Ideał pod względem wykończenia i efektu jaki daje na twarzy. Na prawdę byłam zaskoczona tym, jak fajnie się prezentuje mimo iż jest mocno rozświetlający, a do czasu jego przetestowania wcale takiego wykończenia nie lubiłam. Ogromnym minusem jest natomiast jego kolor, który jest w grupie tych ciemniejszych ivory. Latem jest okej, bo mimo mocno pomarańczowego koloru w butelce, ładnie się dopasowuje do cery. Zimą natomiast odpada. 



Choć w tym roku mój ulubieniec Rimmel Stay Matte zmierzył się z godnym rywalem Wibo Fixing Powder, to pozostał numerem jeden kolejny raz. 03 Peach Glow idealnie współpracuje z niemal każdym podkładem manipulując jego kolorem, tj. jak trzeba lekko przyciemnia i dodaje takiego zdrowego odcienia zimnym i jasnym podkładom, a nawet lekko rozjaśnia te za ciemne. Poza tym we współpracy z pędzlem Hakuro H50S idealnie matuje nie tworząc efektu maski. 





Wśród korektorów jakie przetestowałam w tym roku najlepiej sprawdza się L'Oreal True Match w kolorze N1 Ivory. Kolor idealnie rozjaśnia wybrane partie twarzy i dobrze współpracuje zarówno z podkładami, jak i pudrami. Ciemniejszy kolor, jaki również posiadam wybieram natomiast do tuszowania niedoskonałości. 


... eyeliner Wibo Deep Black. W moim przypadku nie ma makijażu oka bez kreski eyelinerem. Nadaje ona charakter spojrzeniu i wbrew pozorom sprawia, że moje małe oczy z lekko opadniętą powieką i zza okularów, są widoczne! Niezmiennie od kilku lat najlepiej sprawdza się u mnie właśnie ten produkt marki Wibo.  Ma mocno czarny kolor, idealną konsystencję, która w połączeniu z pędzelkiem łatwo się aplikuję, no i nie blaknie w ciągu dnia, nie kruszy się i nie rozmazuje. W dodatku jest tani, i dostępny w każdym Rossmannie. 



Rzęsy wyglądały najlepiej, kiedy malowałam je tuszem L'Oreal Volume Million Lashes. Idealnie rozczesywał rzęsy wydłużając je tak, że koleżanki pytały czy mam robione rzęsy 1:1, a to chyba najlepszy komplement dla tuszu! Mocna czerń idealnie podkreślała każdą rzęsę lekko ją pogrubiając. 





Trudno było mi zdecydować się na jeden konkretny produkt do brwi, bo wyjątkowo wszystkie kosmetyki z tej kategorii przypadły mi do gustu. Wybrałam jednak produkt L'Oreal Brow Artist Plumper Medium/Dark, który świetnie sprawdza się zarówno do utrwalenia makijażu brwi wykonanego innym produktem, jak i solo. Opcja bardzo wygodna i szybka w użyciu. 




W tym roku bardzo rzadko używałam różu do policzków, a mój makijaż zdominowały bronzer i rozświetlacz. Co prawda w tym roku nie udało mi się odnaleźć idealnego, chłodnego, ale niezbyt ciemnego bronzera, ale Sleek Contour Kit w kolorze Light, mimo lekko pomarańczowych tonów sprawdził się bardzo dobrze. Jest idealnie matowy, i co ważne, długo utrzymuje się na twarzy, W tym duo znajduje się także rozświetlacz, i jest to hit! Ma ładny, szampański kolor, daje przepiękne rozświetlenie, i co warto wspomnieć jest zauważalny, ale delikatny! I taki efekt rozświetlający mi się baardzo podoba!



A jakie produkty kolorowe przypadły Wam do gustu najbardziej w roku 2015?!

No i jakie macie plany Sylwestrowe kochane?! 
:)

24.12.2015

WYCZEKIWANY 24 GRUDNIA! ŻYCZENIA ŚWIĄTECZNE OD REDTTIGHTS

www.pinterest.com


No i jeeeeeeeeeeeeeeeest, wyczekiwany przez Nas wszystkie 24 dzień grudnia! 

Chciałabym Wam życzyć cudownych świąt! 
Aby każda z Was zadbała o to, aby były one najpiękniejsze, wyjątkowe i magiczne. 
Nie zapominajcie, że najlepszy prezent to czas, który możecie spędzić ze swoimi bliskimi! 
Życzę Wam zdrowia, cudownej atmosfery pełnej miłości i wyrozumiałości, dużo radości, szaleństwa, ale i odpoczynku. Żeby te 3 dni były idealnie takie, jakie sobie wymarzycie!

Wszystkiego dobrego!



23.12.2015

PUDER PRASOWANY BOURJOIS SILK EDITION 52 VANILLA


Hej, hej! Długo zabierałam się za napisanie tej recenzji, bo produkt mam już od dłuższego czasu i właściwie już po pierwszych kilku użyciach wyrobiłam sobie o nim opinię, jednak z racji tego, że nie była ona pozytywna postanowiłam odczekać trochę i za jakiś czas zrobić do tego produktu kolejne podejście. Z jakim efektem się ono skończyło? Zapraszam do dalszej części posta o pudrze marki Bourjois Silk Edition.


Z tego co widziałam na niektórych blogach, za granicą, bądź w niektórych drogeriach internetowych jest on dostępny w jeszcze jaśniejszej wersji, tj. 50 Porcelain. Wielka szkoda, że nasze drogerie stacjonarne oferują tak okrojone linie kolorystyczne produktów nie zważając na to, że większość Polek sięga właśnie po te najjaśniejsze, i w Polsce występuje on w 4 odcieniach, a najjaśniejszy z nich to właśnie  ten, który ja posiadam - 51Vanilla. Jest to niewątpliwie jasny kolor, ale bardzo mocno żółty, niemal pomarańczowy, przez co o ile w opakowaniu wygląda idealne blado, to zaaplikowany na twarz już niekoniecznie i na pewno nie sprawdzi się u osób z bardzo jasną karnacją, bo i u mnie się nie sprawdza.


Mocną zaletą pudru Silk Edition jest jego opakowanie. Choć z pozoru wydaje się zwykłą, dość elegancką, czarną puderniczką to po otwarciu okazuje się, że to bardzo fajny gadżet z lusterkiem obracającym się o 360 stopni. W środku znajduje się też gąbeczka i oczywiście puder prasowany z wyżłobioną w nim nazwą marki Bourjois Paris.



Puder ma bardzo mocny zapach. Jest wyraźnie wyczuwalny zarówno po otwarciu, jak i przy aplikacji oraz nałożony na twarz. Jest to mieszanka typowo mocnego pudrowego zapachu (jaki kojarzy mi się z kosmetykami z dawnych lat) z domieszką jakiejś ziołowej nuty. Zapach nie jest zły, ale zdecydowanie zbyt intensywny.

Producent zapewnia, że Silk Edition jest jak jest tak delikatny jak jedwab. Owszem, jego konsystencja nie jest typowo pudrowa, a mocno satynowa, więc jest to jak najbardziej trafne określenie... Choć z tą lekkością nie przesadzałabym, bo jakkolwiek nie aplikuję go na twarz czar pryska i z przyjemnie jedwabistego pudru zbiera się na twarzy nieestetycznie wyglądająca pudrowa maska.


Puder tak mocno nie przypadł mi do gustu, że generalnie nie wiem jak zacząć opisywanie efektów jaki daje na twarzy. Coby mocno nie przesadzić z krytyką, posłużę się z informacjami od producenta ze strony bourjois.pl, i każdą z nich skomentuję na podstawie swoich spostrzeżeń.

Przyjemnie wtapia się w skórę, jak krem. NIE! Tak jak wspomniałam, nie wiem co robię źle, ale jakkolwiek bym go nie zaaplikowała on nie wtapia się w skórę, a tworzy na niej mocno pudrową maskę podkreślając zmarszczki (których niby nie mam, ale jak go użyję to nagle mam) i zbiera się w niektórych częściach twarzy tworząc ciastko.

Lekka formuła przyjemnie otula i daje poczucie efektu drugiej skóry. Zgadzam się co do drugiej części zdania, ale to  poczucie efektu drugiej skóry określam w mocno negatywnym sensie.

Pudry krystaliczne zawarte w formule matują cerę aż do 8 godzin, zachowując przy tym promienny wygląd skóry. Silk Edition to puder matujący i rzeczywiście utrzymuje ten efekt dość długo, natomiast nie wiem czy to kwestia koloru, ale u mnie kompletnie nie nadaje promiennego wyglądu skóry, a nieładny ziemisty mat.

Silk Edition wyrównuje przebarwienia i drobne niedoskonałości cery. Niestety, mimo to, że robi tak nieestetyczną maskę na twarzy nie wyrównuje przebarwień i nie kryje niedoskonałości cery.

Nowa generacja pudru zapobiega tworzeniu się efektu maski i zapewnia komfortowe uczucie naturalnej cery. Biorąc pod uwagę wszystkie punkty powyżej i moje komentarze do nich, ostatnie zapewnienie to dla mnie też kompletna bzdura.

Mam cerę mieszaną, w kierunku do tłustej, i niestety u mnie kompletnie się nie sprawdził. Jest to produkt mocno wysuszający, więc jeśli już miałabym go polecać, to bardzo możliwe, że sprawdzi się u osób z cerą tłustą. Na pewno nie polecałabym go osobom mającym cerę suchą.


Jestem w szoku, bo do tej pory żaden kosmetyk Bourjois, aż tak mnie nie zawiódł. Pozytywne opinie w internecie i ciekawe zapewnienia producenta skłoniły mnie do tego aby po niego sięgnąć, ale wywołało to jedynie rozczarowanie, a nie piękny, idealnie jedwabisty, a zarazem matowy efekt. Może to kwestia nietrafionego koloru, który skreśla go już na starcie.

Jestem ciekawa jakie są Wasze opinie na jego temat jeśli go miałyście, bądź macie w swoich kosmetycznych zbiorach? :)

17.12.2015

DWUSTRONNA KREDKA DO BRWI, CZYLI MAYBELLINE BROW SATIN DARK BROWN

Cześć, cześć! Od pewnego czasu uwielbiam testować produkty do brwi, i choć niedawno pisałam Wam o produkcie z tej kategorii [ L'Oreal Brow Artist Pumper ], to dziś znów zapraszam Was na recenzję czegoś do brwi, tym razem kredki Maybelline - Brow Satin.


Produkty do brwi lubię kupować w mocno brązowych kolorach w chłodnej tonacji. Brow Satin Dark Brow idealnie wpasowuje się w moje wymagania. Jest to wyrazisty brąz z tonami szarości, i choć nazwa wskazuje na dość ciemny kolor, to owszem jest on głęboki, ale daleko mu np. do czerni. Dodatkowo bardzo łatwo stopniować kolor, więc śmiało mogę go określić jako dość uniwersalny. 


Co wyjątkowego jest w kredce Brow Satin? Jak sam tytuł posta wskazuje, jest do produkt dwustronny!

Po jednej stronie mamy do czynienia z wykręcaną, woskową kredką. Jest ona bardzo cieniutka, i niestety na zdjęciu jest nie zobaczycie, gdyż już mi się skończyła (o wydajności wspomnę jednak w końcowej części posta, więc jeśli interesuje Was ten produkt to przeczytajcie go do końca, bo będą ważne informacje hyhy). Jest też dość miękka, przez co wykręcając zbyt dużą jej ilość można ją łatwo złamać. Końcówka z kredką służy generalnie do podkreślenia i nadania kształtu brwiom. Oprócz tego fajnie sprawdza się też do wypełniania brwi i nadania im koloru, choć generalnie do tego służy druga strona produktu. 

Druga końcówka jest pewnego rodzaju uzupełnieniem tej pierwszej. Jest to gąbeczka, która zawiera w sobie cień/puder koloryzujący. Służy ona do wypełnienia kształtu, który wcześniej nadałyśmy kredką, i uzupełnienia ewentualnych prześwitów między włoskami. Użycie owej gąbeczki nie tylko nadaje dodatkowy kolor, ale i delikatnie rozciera wcześniej zaaplikowaną kredkę. Mechanizm tej końcówki jest dość ciekawy, jest wciskana na sprężynkę, więc kolor uwalnia się dopiero przy przyciśnięciu jej. Dzięki temu nic się nie sypie, i z pozoru wydaje się jakby była to zwykła gąbeczka. 

Tak jak wspomniałam obie końcówki fajnie się uzupełniają i zgrywają ze sobą, natomiast obu z nich można używać solo. Kredka solo pozwala stworzyć całkowity makijaż brwi - zarówno mocny, jak i delikatny dzienny. Wypełniający puder w gąbeczce również fajnie sprawdza się pojedynczo - można nim wypełnić łuk i pokryć cieniem miejsca gdzie brakuje nam włosków. Efekt przy użyciu tej końcówki będzie zauważalny, choć ładnie rozmyty i naturalny. 



Trwałość makijażu brwi wykonanego Brow Satin jest bardzo dobra. Produkt nie blaknie, nie osypuje i nie rozmazuje się.

Najważniejszą kwestią jaką chciałabym poruszyć w tej recenzji jest wydajność. Od samego początku nie spodziewałam się żeby była ona szałowa jednak kiedy ostatnio wzięłam się za malowanie i chciałam wykręcić kredkę jakież było moje zdziwienie kiedy usłyszałam charakterystyczne pyk sygnalizujące, że nie ma już co wykręcić. Okej, jakoś dwa razy ułamał mi się jej kawałek, ale były to malutkie odłamki ok. 2 mm, nie używałam jej codziennie, a skończyła się po miesiącu !!! Póki co gąbeczka z cieniem jeszcze działa, więc to ratuje jeszcze produkt przed totalną niewydajnością.


Tutaj na zdjęciu dolną linię i początek brwi mam zaznaczone kredką, natomiast środkową część i koniec brwi wypełniony gąbeczką z cieniem. 

Podsumowując, jest to na prawdę udany produkt! Obie końcówki sprawdzają się bardzo dobrze w aplikacji, a poziom zadowolenia z efektu jaki dają te produkty podnosi dodatkowo idealnie chłodny, bardzo ładny kolor. Mocno rozczarowująca jest jednak niewydajność Brow Satin. Za efekt jaki daje jestem skłonna kupić ją ponownie, aczkolwiek na pewno nie w cenie regularnej, która wynosi bodajże 28 zł w Rossmannie. 


A Wy znacie Brow Satin? Czy u Was też okazała się tak niewydajna?

14.12.2015

ESSIE | CASCADE COOL


Cześć! Jeśli szukacie lakieru, który pozwoli Wam umalować paznokcie kilka minut przed wyjściem, i  jeśli jeden kolor nie przeszkadza Wam na paznokciach przez około pięć dni, to znak, że powinnyście przeczytać dalszą część posta. Dziś przedstawię Wam pokrótce, i oczywiście pokażę na paznokciach, lakier marki Essie w kolorze różowym o wdzięcznej nazwie Cascade Cool.


Cascade Cool to piękny, różowy odcień z lekko fioletowymi tonami. Lakier nie ma drobinek, ani shimmerów, i zarówno w buteleczce, jak i na paznokciach to czysty, kremowy kolor. Kojarzy mi się z letnim truskawkowo-jagodowym koktajlem, bądź cukierkowym różem w stylu Barbie, choć w zależności od natężenia światła prezentuje się niekiedy nawet jako lekki, pastelowy róż. 


Lakier ma dość rzadką konsystencję, jednak nie sprawia ona problemu przy aplikacji. Jak widzicie powyżej lakier Cascade Cool mam akurat w wersji z cienkim pędzelkiem, więc muszę poświęcić ciut więcej czasu na aplikację, niż przy wersji z grubszym, ale i tak malowanie idzie całkiem szybko i sprawnie, bo lakier nie smuży się i nie rozlewa po skórkach. Ponadto bardzo ładnie kryje, dzięki czemu nawet przy pierwszej warstwie uzyskuję satysfakcjonujący efekt, choć wiadomo, że przy drugiej warstwie kolor staje się głębszy i bardziej wyrazisty. Aha, no i ogromną zaletą powyższego lakieru, jak i wszystkich lakierów Essie jakie mam jest to, że błyskawicznie zasychają.  Tak samo jest w przypadku trwałości, bo wyglądają niemal idealnie na paznokciach ok. 4-5 dni, a czasem nawet trochę dłużej. 

Cenowo lakiery Essie wahają się pomiędzy ok. 30 zł w drogeriach stacjonarnych: SuperPharm i Hebe, a ok 15 zł w drogeriach internetowych. Kupując stacjonarnie warto polować na promocje typu 1+1, bądź obniżki nawet do 40%. Najbardziej opłaca się je kupować oczywiście w internecie. Lakier Cascade Cool to kolekcja z poprzednich lat więc wydaje mi się, że jest dostępna tylko online. Ja swój egzemplarz dostałam w prezencie.

Na zakończenie przedstawię Wam oczywiście jak lakier prezentuje się na paznokciach: 


Podsumowując, lakier Cascade Cool to kolejny lakier marki Essie, który mnie nie zawiódł. Charakteryzuje go ciekawy kolor, którego odcień zmienia się w zależności od natężenia światła z cukierkowego, poprzez lekko wpadający w fiolet, po pastelowy róż. Dużym atutem jest łatwa i szybka aplikacja, na którą składa się fajna konsystencja lakieru i szybkie wysychanie, no i doskonała trwałość na paznokciach. 


A Wy lubicie lakiery marki Essie?! ;)

PS. Poprzednio w lakierowym poście pokazywałam Wam piękny niebieski odcień, więc jeśli jeszcze go nie widziałyście ... :) Zapraszam TUTAJ.

13.12.2015

WINTER TAG, CZYLI ODPOWIEDZI NA ZIMOWO-ŚWIĄTECZNE PYTANIA

Hejka! Jak pewnie zauważyłyście na moim blogu ciągle tylko recenzje, recenzje, haule, i znów recenzje, więc aby wprowadzić trochę urozmaicenia, i z racji tego, że tego typu posty pojawiają się bardzo rzadko, zapraszam Was dziś na tag. 

Mimo to, że pogoda za oknem nie wskazuje na zimę, i śnieżnobiałego krajobrazu brak, to czas do świąt pędzi bardzo szybko i już za dziesięć dni zasiądziemy do wigilijnych stołów! Z racji tego odpowiem dziś na kilka zimowo-świątecznych pytań z winter tagu, który przeczytałam ostatnio u Naczi, (na której blog serdecznie Was zapraszam oczywiście).


Nie mam jakiegoś konkretnego lakieru, którym lubię malować paznokcie zimą. Wydaje mi się , że najczęściej sięgam jednak po kolor czerwony, a w świąteczne dni dodaję do mani jakiś złoty, brokatowy efekt. 
Bardzo rzadko sięgam po produkty do ust więc trudno wskazać jakiś konkretny produkt. Na pewno pod kątem pielęgnacji sięgnę po balsam EOS, a na świąteczne spotkania rodzinne pomaluję usta matową czerwienią Wibo, o której pisałam Wam w poprzednim poście. :)

Zdecydowanie są to ciepłe bluzy. Najczęściej decyduję się na te wkładane przez głowę, bez kaptura. Bardzo lubię kupować bluzy np. diamante wear, ale mam też swój ulubiony model z ganjamafiashop, czy po prostu z sieciówek, choć nie oszukujmy się, streatwearowe polskie marki jakością przewyższają w znacznym stopniu modele dostępne właśnie w sklepach sieciowych. 
Czapka, szalik, rękawiczki! 

Nie dzielę swoich perfum na zapachy letnie, czy zimowe. W każdej porze roku wybieram słodkie, orzeźwiające zapachy, tj. Fly High marki Mexx, bądź bardziej elegancki, choć nadal słodki zapach Eternity Aqua Calvina Claina.

Rozpisałam się o perfumach, a pewnie w pytaniu chodzi o kompletnie coś innego. Ostatnio jestem zauroczona zapachem świeczki Snowy Day, którą widzicie na zdjęciu powyżej. Pachnie cudownie - słodko i delikatnie*. Z tego typu zapachami kojarzy mi się zima. I oczywiście ze słodkimi wypiekami jakie unoszą się w domu w czasie świąt.

*Apropo świeczki, jeśli znacie ten zapach, czy mogłybyście polecić mi wosk Yankee Candle odpowiadający temu zapachowi?

Zimą częściej sięgam po herbaty smakowe owocowe, bądź zwykłą herbatkę z dodatkiem, np. soku malinowego. Z zimnych napojów w święta częściej pozwalam sobie na Coca-Colę czy Pepsi, której generalnie na co dzień staram się unikać. 

Pierogi, pierogi, pierogi! Z grzybami, mięsem i kapustą, bądź tylko z mięsem i kapustą, ale odgrzewane pierogi to jest to! W sumie to niemal jedyne danie jakie jem w święta. 

*Nie wliczając w to ciast, których jem tony :D

Bardzo rzadko oglądam filmy. Jedyny film jaki przychodzi mi do głowy to .. Kevin. Tak wiem, oklepany i ileż można. ie oglądam go już z niecierpliwością od początku do końca, a zawsze leci sobie gdzieś w tle i od czasu zza laptopa coś tam sobie oglądnę :) Rok temu mój ośmioletni kuzyn, kiedy ja oglądałam chyba już 50 raz, oglądał go po raz pierwszy :O 


W domu choinka z pierdyliardem kolorowych bombek; serio, na mojej choince jest chyba każdy kolor. Mam dużo bombek kupowanych na bieżąco przy okazji świątecznych zakupów, ale i starych, tj. takich kupionych kiedy ja byłam jeszcze mała - sentymenty, sentymenty. Choinkę ubieramy zawsze dzień przed Wigilią, bądź dopiero w Wigilię. Z jednej strony fajnie, bo nie zdąży się znudzić, ale chyba wolałabym żeby trochę wcześniej wprowadziła do domu świąteczny klimat. W całym domu gdzieniegdzie przewijają się też małe, świąteczne ozdóbki, bądź stroiki z igliwia. No i wiadomo kolorowe światełka na balustradach balkonowych. 

Uhuhu, mogłabym się rozpisywać jakiego to kosmetyku nie chciałabym dostać (zrobię wishlistę zakupową na dniach także jeszcze ten wątek rozwinę), jakich to ubrań, gadżetów, bądź akcesoriów tj. statyw, czy lampa pierścieniowa ... Miło dostawać prezenty, ale w sumie każdą z tych rzeczy mogę równie dobrze kupić sobie sama. Wymarzonym prezentem jest wspólnie i miło spędzony czas - w domu, na wycieczce, gdziekolwiek, byleby tak jak lubię :) 


W tym przypadku absolutnie nie mam problemu z odpowiedzią na pytanie, bo co roku schemat się powiela. Mieszkam z rodzicami i dziadkami (osobne piętra), a na święta przyjeżdża do nas jeszcze siostra mamy z mężem i ośmioletnim synkiem. Wigilię spędzamy zatem wspólnie, natomiast w pierwszy dzień świąt zawsze jedziemy do drugich dziadków (mieszkają aż ulicę dalej) i siostry mojego taty i ich rodzinki. W drugi dzień świąt zawsze przyjeżdża do mnie chłopak i odpoczywamy po dwóch dniach objadania hyhy :) Jest zatem rodzinnie, wesoło, ale nie są to jakieś idealne święta jak z obrazka, a po prostu miło spędzone trzy dni ze świętami w tle :) 


A Wy jak odpowiedziałybyście na powyższe pytania? Lubicie zimę? Jak spędzacie święta, i czy wpadłyście już w wir przygotowań? U mnie zawsze wszystko na ostatnią chwilę :)

9.12.2015

WIBO MILLION DOLLAR LIPS 04 CZYLI MATOWY HIT WŚRÓD POMADEK DO UST

Czeeść! 

Usta maluję rzadko, ale jeśli już się to zdarzy to sięgam po produkty matowe. Do tej pory moim ulubieńcem tego typu była Bourjois Rouge Edition Velvet, ale dziś przedstawię Wam jej godny zamiennik. Generalnie, nie jestem wielką fanką marek Wibo, Lovely czy Miss Sporty, ale jeśli usłyszę w blogo- czy vlogo- sferze o jakimś fajnym produkcie wspomnianych marek, to zwykle je kupuję. Jeśli można sięgnąć po coś co dobrze się sprawdza, i w dodatku jest tanie, to dlaczego nie? Tak też było w przypadku matowej pomadki Million Dollar Lips marki Wibo!


Producent opisuje ją następująco: ,, Matowa pomadka do ust z długotrwałą formułą. Doskonała, aksamitna konsystencja gwarantuje precyzyjne pokrycie. Matowe wykończenie sprawia, ze usta wydają się pełne, wyraziste i kuszą swoim urokiem. Bądź gotowa na spektakularny efekt matowych ust! Dostępna w 4 kolorach. ,,

Na wstępie zaznaczę jeszcze, że wybrałam pomadkę z nr 4, czyli czerwień - jest to czysta czerwień, bez żadnych tonów różu czy pomarańczu, wyrazista i konkretna. Jestem tym kolorem zachwycona. Efekt matu dodatkowo podbija odcień i prezentuje się na prawdę ładnie i elegancko. 


Pomadka zawiera aplikator typowy dla błyszczyków. Nie jest on jakoś szczególnie wyjątkowy, bądź wygodny, ale w połączeniu z dość gęstą konsystencją produktu całkiem w porządku się nim aplikuje pomadkę na usta. Pomadka szybko zasycha, więc najlepiej zrobić to szybko, starając się przy tym malować dokładnie, wiecie o co chodzi. Jedną, dwie warstwy można zaaplikować bezproblemowo! Uprzedzam jednak, że każde kolejne dokładanie produktu, kiedy on już zaschnie może skończyć się lekkim zrolowaniem kosmetyku i stworzeniem nieestetycznych grudek. A tego przecież nie chcemy.
No, zakładamy więc, że zaaplikowałyśmy ładnie, dokładnie pomadkę, mamy już idealnie matowe usta w pięknym czerwonym kolorze, no i ... Teraz możemy jeść, pić, całować się, myć zęby, no nie wiem jaki tu jeszcze podać przykład, hm ... możemy nawet spróbować zmyć pomadkę płynem micelarnym, i co?! I nic, efekt taki sam jak tuż po nałożeniu, czyli przypomnę - idealnie matowe usta w pięknym czerwonym kolorze. Na opakowaniu jak widzicie poniżej mamy info, że zachowuje trwałość do 4 godzin. Chyba pierwszy raz producent skłamał, na korzyść nas konsumentek. Do tych 4 godzin na spokojnie dołożyłabym jeszcze cztery, a przy zachowaniu rozsądku (czyt. nie robieniu więcej niż dwóch czynności z wyżej wymienionych, tj. tylko przy jedzeniu i piciu) jeszcze kolejne cztery. Określam jej trwałość pomiędzy 8, a 12 godzin.


Jedyne zastrzeżenie jakie mam do powyższej pomadki, to takie, że rzeczywiście mocno wżerając się w usta tworzy taką lekką powłoczkę ściągającą je. To znak, że u osób ze skłonnością do przesuszenia ust, może je dodatkowo wysuszać. Jest oczywiście na to sposób, tj. zastosowanie przed aplikacją jakiegoś mocno nawilżającego produktu do ust, bądź peelingu.



Stosunek jakości, do ceny (ok.10 zł) jest na prawdę wysoki! Jeśli za 10 złoty dostajemy produkt, w idealnie czerwonym kolorze, zapewniający matowe wykończenie od 8 do 12 godzin, no to na prawdę nie mam pytań. Porównując ją do Rouge Edition Velvet (niemal 5 razy droższej) marki Boujois pod względem efektu i trwałości jest porównywalna, może nawet ciut lepsza. Produkt Bourjois nie wysusza jednak ust tak mocno jak Lip Gloss marki Wibo.





6.12.2015

WYNIKI MINI ROZDANIA Z NIESPODZIANKĄ

Cześć dziś po raz drugi!
Kochane, bardzo mi miło, że wzięłyście tak liczny udział w moim mini rozdaniu z niespodzianką. Mimo, że trwało ono krótko, bo zaledwie dwa tygodnie, to zgłosiło się aż 59 osób! Aż chce się organizować rozdania ... :)

Przypominam, do wygrania były: Gold Highlighter marki Lovely, świąteczny zestaw trzech balsamów marki Sweet Snuggles, odżywka do włosów Precious Oil marki Timotei + niespodzianka, którą jest ręcznie wykonane mydełko żurawinowe marki Stenders. 


Nie przedłużam więc, mini paczka trafia do ....
Beauty B. 
Był już dziś Mikołaj u Ciebie?! :D

CZEKAM NA MAILA Z DANYMI DO WYSYŁKI.
Jeśli w ciągu trzech dni nie dostanę wiadomości, wybiorę inną osobę.

A wszystkim z Was którym się nie udało wysyłam pozdrowienia i nie martwcie się, jeszcze nie jedno rozdanie do wygrania! :) 

TUSZ DO RZĘS | MAC | IN EXTREME DIMENSION 3D BLACK LASH


Cześć! Nie jestem zwolenniczką pudełek subskrybowanych, jednak kiedy pojawiła się informacja o zawartości joy boxa, od razu stwierdziłam, że na kwietniowe pudełko się skuszę. Tak, kwietniowe... Głównym bohaterem owego pudełka był bowiem tusz do rzęs marki MAC, co wywołało ogromne zainteresowanie kosmetykomaniaczek, w tym mnie. O zawartości pudełka pisałam już w tym poście, a dzisiaj skupię się właśnie na głównym jego bohaterze, czyli tuszu In Extreme Dimension 3D Black Lash marki MAC. 




Opis tuszu na stronie wizaż.pl brzmi następująco: Innowacyjne nasycenie pigmentu sprawia, że stopień czerni w tuszu MAC przeradza się w kolor smoły, pochłania światło i redukuje odbicia, co optycznie daje efekt 3D. Maskara zwiększa objętość, wydłuża,a przy tym pozostawia rzęsy miękkie i elastyczne. Mega szczoteczka przeniesie więcej tuszu jednocześnie rozdzielając, unosząc i definiując rzęsy. Trwała, nie krusząca się i nie rozmazująca. 

Tusz w KWC ma ocenę 2,38 na 13 opinii. Generalnie, przed zakupem czytałam w internecie także niezbyt pochlebne opinie na jego temat. Postanowiłam jednak zamówić pudełko i sprawdzić ten produkt, bo nie mam jakichś wygórowanych oczekiwań co do tuszy, a pomyślałam: mac, to mac, nie bez powodu chwalą markę, i może nie będzie wow, ale powinno być do najmniej dobrze ... No ... To zapraszam do dalszej części postu ...



Po pierwsze szczoteczka: jest ogromna! Widać to na zdjęciu, ale w rzeczywistości jest jeszcze większa. Generalnie jest cienka i krótkie, równo rozmieszczone wypustki co powinno bardzo ułatwiać pracę. Niestety, jest długość kompletnie się z tym nie zgrywa i malując rzęsy trzeba mega uważać, żeby dobrze zaaplikować tusz, no i żeby nie pobrudzić okolicy oczu, co jest wręcz niemożliwe.

Konsystencja tuszu jest dość rzadka, i nie, wcale nie gęstnieje z czasem, a jeśli już, to minimalnie. Łącząc ogromną szczoteczkę, która nabiera dużą ilość rzadkiego tuszu nie wróży to łatwej aplikacji.

Kolor mascary jest rzeczywiście bardzo wyrazisty i mocny!


1. BEZ TUSZU 2. JEDNA WARSTWA TUSZU 3. DWIE WARSTWY TUSZU

Okej, czas na efekty. Widzicie na zdjęciu powyżej co i jak, natomiast wiadomo, na żywo można zauważyć więcej szczegółów. 

Tusz rzeczywiście daje rzęsom mocny kolor, choć bardziej zauważalne jest to przy dwóch + więcej warstwach. Rzeczywiście rzęsy są podkreślone, i ich objętość jest zwiększona, ale nie nazwałabym tego efektu nadaniem im miękkości i elastyczności, bo rzęsy są twarde, mocno oblepione mascarą i ciężkie. Poza tym są posklejane, i jest to na pewno wina tej wielkiej szczoteczki, którą nie da się ich porządnie rozczesać. Nie zauważam też jakiegoś spektakularnego wydłużenia, bo może nie widać tego na zdjęciu, ale moje rzęsy nie są wcale takie krótkie.

No i najważniejsze. Tak jak wspominałam na początku producent definiuje: Trwała, nie krusząca się i nie rozmazująca. Absurd. Maskara jest trwała chyba tylko kiedy próbuję jej resztki zmyć przy demakijażu, bo wtedy rzeczywiście schodzi opornie. Na rzęsach jednak kruszy się mocno, i rozmazuje przy pierwszej lepszej kropelce wody. Na deszczu bądź śniegu panda gwarantowana. 



Podsumowując: duża, niewygodna szczoteczka w połączeniu z dość rzadką konsystencją znacznie utrudnia aplikację. Wymaga to dużej cierpliwości i dokładności, aby uzyskać satysfakcjonujący efekt. Jak się postaramy rzęsy będą umalowane ładnie: mocno podkreślone, lekko pogrubione i podkręcone, ale i obciążone i lekko posklejane. Dodatkowo szkoda, że nie jest to trwały tusz i ma skłonności do tego aby się kruszyć i rozmazywać. Sprawia problemy przy demakijażu i może podrażniać oczy. 

Generalnie, efekt nie jest zły. Ale jak na tusz, który kosztuje niemal 100 zł (98 bodajże), to na prawdę nie jest to produkt godny swojej ceny. Lepszy efekt, lepszą trwałość i mniej nerwów przy aplikacji zapewni nam chociażby tusz z Miss Sporty, Lovely za ok. 10 zł, czy już nie mówię o tuszach L'Oreal Volume Million Lashes, które biją go na głowę. Jak dobrze, że mam go z pudełka Joy Box, bo gdybym go kupiła w sklepie  ... 

Miałyście doświadczenie z owym tuszem? Jak sprawdził się, bądź nie sprawdził u Was?

PS. Dziś wieczorem pojawi się jeszcze jeden post z wynikami rozdania :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka