30.03.2016

PIERWSZE WRAŻENIE GOLDEN ROSE LONGSTAY LIQUID MATTE LIPSTICK 10


Cześć! Jeśli śledzicie mój blog już jakiś czas pewnie zauważyłyście, że bardzo rzadko pojawiają się tu recenzje produktów kolorowych do ust. Jest to związane z tym, że na co dzień generalnie pomijam ten krok w makijażu, i usta maluję raz na jakiś czas wyłącznie na jakieś uroczystości, bądź imprezy. Chcę to zmienić i ostatnio sukcesywnie powiększam swoje pomadkowe zbiory o matowe pomadki, bo właśnie takie podobają mi się najbardziej. Ostatnio, kiedy zobaczyłam nowość jaką oferuje marka Golden Rose - Liquid Matte Lipstick postanowiłam skusić się na jeden z kolorów i dziś przedstawię Wam krótkie pierwsze wrażenie na jej temat! :) 


Liquid Matte Lipstick to seria matowych pomadek w płynie, która gwarantuje perfekcyjne, pełne pokrycie ust matowym kolorem przez wiele godzin, bez uczucia przesuszenia i lepkości. Lekka formuła wzbogacona w witaminę E i olej z awokado sprawia, że usta stają się niezwykle nawilżone i gładkie. Elastyczny aplikator i kremowa konsystencja zapewniają wygodne rozprowadzanie produktu. Po aplikacji należy odczekać chwilę, aby uniknąć rozmazania. [http://goldenrose.pl/produkty/usta/pomadki/longstay-liquid-matte-lipstick-matowa-pomadka-w-plynie-golden-rose-310.html]



Jestem bardzo zaskoczona konsystencją pomadki, która znacznie różni się od innych matowych pomadek z którymi dotychczas miałam do czynienia, tj. Rouge Edition Velvet marki Bourjois, bądź Wibo Million Dollars Lips.  Formuła jest bardzo lekka i wodnista, i dopiero po chwili zastyga w mocny, suchy mat. Pomadka początkowo bardzo łatwo się rozprowadza, ale kiedy już zaschnie najlepiej nie dokonywać poprawek, bo mogą tworzyć się nieestetyczne plamy. O tym jak pomadka zachowuje się dokładniej kiedy zaschnie za chwilę w akapicie o efektach :)

Aplikator pomadki również nieco różni się od typowych błyszczykowych różdżek ze względu na to, że jest większa i znacznie bardziej spłaszczona. Dobrze dopasowuje się do ust ze względu na to, że jest ruchoma. 



Matową pomadkę Longstay wybrałam w kolorze numer 10, której odcień jest bardzo specyficzny i trudny do określenia, natomiast ma w sobie coś oryginalnego i intrygującego! Moim zdaniem jest to zdecydowanie chłodny kolor będący połączeniem pigmentu różowego, fioletowego i brązowego z nutą szarości. W opakowaniu pomadka wydaje się znacznie bledsza, niż po rozsmarowaniu na ustach czy dłoni. Ze względu na swoją specyfikę zdecydowanie nie jest to uniwersalny kolor, który będzie pasował do każdego typu urody, czy makijażu (jako że opisuję dzisiaj swoje pierwsze wrażenie dotyczące tej pomadki, tj. miałam ją na ustach zaledwie dwa razy póki co stwierdzam, że do mojego dziennego makijażu nie pasuje kompletnie). W zależności od światła raz uwydatniają się jej konkretne różowo brązowe tony (tak jak na powyższym swatchu), w innym świetle natomiast szaro-fioletowe (taki kolor jaki widzicie w opakowaniu, czy na poniższym zdjęciu na ustach). Kilkakrotnie pytałyście się na Instagramie czy jest to trochę 'trupi' kolor i niestety w zależności od światła trochę taki jest.


No więc po kilku wstępnych informacji czas na moje pierwsze spostrzeżenia dotyczące efektów jakie daje powyższy produkt. Po pierwsze jest to rzeczywiście w 100% matowa pomadka, która mocno zastyga na ustach, dzięki czemu nie odciska się na rzeczach które dotykamy. Co ciekawe, zauważyłam że zawiera w sobie delikatny shimmer - jest tak drobno zmielony, i na pierwszy rzut oka niezauważalny, że spostrzegłam dopiero na dłoni po kilku potarciach wacikiem z płynem micelarnym kiedy zmywałam swatch. Z racji tego,że ich konsystencja z mocno płynnej zamienia się po chwili w mocno suchą wymagają one dobrze wypielęgnowanych ust. Longstay nie powoduje natomiast nieprzyjemnego ściągnięcia ust, czy uczucia przesuszenia. Tak jak wspomniałam przy omawianiu konsystencji najlepiej nakładać od razu jedną, cienką warstwę, bo ewentualne poprawki tuż po aplikacji, bądź w ciągu dnia mogą skutkować ewentualnymi plamkami odróżniającymi się kolorem, a także w przypadku zbyt dużej ilości produkt może się stopniowo wykruszać. Biorąc pod uwagę trwałość na ustach myślę, że jest trochę za wcześnie aby ją oceniać. Wczoraj wytrzymała na moich ustach zaledwie 3 godziny. Co prawda warto wspomnieć, że w tym czasie jadłam obiad i piłam herbatę, aczkolwiek nie jest to dobry wynik. Pomadka nie sprawia problemu przy demakijażu, łatwo również zmyć chociażby płynem micelarnym.


Podsumowując, pomadka jest okej ale po pierwszym użyciu nie wywołała u mnie szału. Kolor, mimo że ładny, oryginalny i intrygujący kompletnie mi nie przypasował. Może jeszcze zmienię o nim zdanie, a może skuszę się na bardziej stonowany kolor, który wywoła u mnie lepsze wrażenie niż to pierwsze ;) Zobaczymy!

A czy Wam spodobały się jakieś kolory z serii Longstay Liquid Matte Lipstick marki Golden Rose? :)

26.03.2016

RECENZJA RIMMEL WAKE ME UP 100 IVORY


Cześć! Dziś zapraszam Was na post dotyczący podkładu, o którym dość często wspominam w różnych zbiorczych postach - pojawił się m.in. w ulubieńcach roku '15, i porównaniu kolorów podkładów, a którego recenzja ogólna jeszcze się nie pojawiła. To podkład iście wiosenno-letni, więc skoro teoretycznie od kilku dni wiosna już jest - zapraszam Was dziś na recenzję Rimmel Wake Me Up w kolorze 100 Ivory. 


Podoba mi się opakowanie, którego szata graficzna jest świetnym odzwierciedleniem nazwy podkładu (która swoją drogą też mi się podoba). Mamy tu do czynienia ze sporym, szklanym opakowaniem z pompką, która jest bardzo wygodna i dozuje odpowiednią ilość podkładu.



Najważniejszą kwestią w przypadku tego podkładu jest jego kolor - 100 Ivory. Uważam, że nie ma nic wspólnego z nazwą i jest zdecydowanie za ciemny jak na najjaśniejszy wariant kolorystyczny całej gamy. Jest to kolor o żółtym odcieniu, i ma w sobie pomarańczowy pigment (który lubi uwydatniać), a co się z tym wiąże, jego tonacja jest zdecydowanie ciepła. Uważam, że po rozsmarowaniu podkład okazuje się nieco jaśniejszy, niż w butelce, czy na swatchu, i dopasowuje się do kolorytu cery.  Jestem bardzo blada - a mimo wszystko jego kolor nie przeszkadza mi tak mocno, jak w przypadku innych za ciemnych podkładów. 

Może dlatego, że go bielę pudrem, bądź dzięki fajnej - lekkiej i rzadkiej konsystencji łatwo, i równomiernie rozsmarowuje się na twarzy, nie tworząc smug, czy nieestetycznych plam.  Jeśli jesteśmy już przy konsystencji warto wspomnieć, że Wake Me Up nie zastyga na twarzy, nawet po kilku minutach od aplikacji nadal mokry i lepki - nie wyobrażam sobie zatem, aby go nie przypudrować!

W buteleczce i na swatchu widoczna jest spora ilość drobnozmielonych, rozświetlających drobinek. Uważam, że na twarzy nie są one jakoś szczególnie widoczne (no chyba, że w na prawdę mocnym słońcu!), a po prostu dobrze spełniają swoją rolę, tj. odbijają światło zapewniając efekt rozświetlenia. 



Nazwa Wake Me Up jest idealnym odzwierciedleniem jego właściwości! Uwielbiam go za wykończenie jakie daje na twarzy! Uważam, że jest to świetny podkład do codziennego stosowania i idealny na okres wiosenno-letni. Lekka i delikatna formuła podkładu dobrze nawilża, i rozświetla cerę. Łatwa aplikacja podkładu skutkuje równomiernym wyrównaniem kolorytu, oraz efektem gładkiej cery. Skóra wygląda świeżo, zdrowo i promiennie. Podoba mi się też to, że wygląda dobrze zarówno na gładkich partiach twarzy, jak i na 'wystających niedoskonałościach', mimo to, że jako lekki podkład nie zapewnia szczególnie dobrego krycia - ale od tego mamy przecież korektory i kamuflaże.


Ze względu na lekką formułę podkład nie jest też szczególnie trwały na twarzy, choć i tak szacuję ją na jakieś 6-8 godzin, więc wynik nie jest zły. Generalnie dobrze też, że kiedy już się ściera - to w równomierny sposób, nie tworząc plam. Poza tym bardzo ważną rolę odgrywa tu też puder, który ma za zadanie przedłużyć jego trwałość.


Odkąd się maluję nie przepadałam za efektem rozświetlenia, a preferowałam podkłady o matowym wykończeniu, a Rimmel Wake Me Up wprowadził w tej kwestii znaczące zmiany, i na prawdę się z nim polubiłam! Podoba mi się to, że przy dostatecznym kryciu, które można budować przy użyciu korektora, z którym dobrze współpracuje, nadaje skórze zdrowego blasku, i świeżości! Jestem przekonana, że gdyby do gamy kolorystycznej Wake Me Up dostępnej u Nas dołączył jeszcze jeden jaśniejszy kolor byłby to mój podkład numer jeden. A tak ... uwielbiam za właściwości, ale za kolor niekoniecznie. A Wy znacie Wake Me Up? A może polecacie jakieś inne, rozświetlające podkłady? :)

****
PS. Zapraszam Was serdecznie do wzięcia udziału w moim małym, wiosennym rozdaniu, w którym do wygrania jest m.in. płynny korektor Catrice :) Więcej szczegółów w poprzednim poście: http://redttights.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie-2303-2304-catrice.html.




17.03.2016

KAMUFLAŻ W PŁYNIE CATRICE LIQUID CAMOUFLAGE 010 PORCELAIN

Cześć. W ostatnim czasie trochę się u mnie działo, stąd też moja nieobecność na blogu. Mój chłopak wyjechał do pracy za granicę, więc kiedy jeszcze był chciałam mu poświęcić każdą wolną chwilę, a kiedy kilka dni temu wyjechał, musiałam się oswoić z aktualną samotnością. Kompletne nie miałam mocy do tego, aby zmotywować się do pracy, ale przecież brak zajęcia jeszcze bardziej potęguje złe emocje, więc od dziś już jestem! Poza tym, z mniej istotnych rzeczy jestem właśnie w trakcie zmiany koloru włosów - z rudości i czerwieni, która towarzyszyła mi od 7 lat (:O) przechodzę w blond. Wczoraj przed wizytą u fryzjera myślałam początkowo o brązie, a blond był planem odległym; ostatecznie po pięciu godzinach w salonie wyszłam z rozjaśnionymi włosami i blond pasemkami na głowie, które za jakiś miesiąc zamienią się w jednolity kolor. Wow, sama jeszcze w to nie wierzę! Wspominam o tym, bo byłabym bardzo wdzięczna jeśli któraś z Was, jeśli przechodziła podobną koloryzację, albo po prostu też zafundowała swoim włosom konkretne rozjaśnianie, poleciłaby mi dobrą maskę/odżywkę do włosów?!

Dzisiejszy post nie dotyczy jednak tego o czym wspominam w powyższym wstępie, więc nie przedłużając przechodzimy do dzisiejszej recenzji. Dotyczy ona kosmetyku kolorowego, który jest chyba jednym z najbardziej poszukiwanych kosmetyków na drogeryjnych półkach, i w drogeriach internetowych. Jest permanentnie wykupiony, a kiedy już pojawia się dostępny, znika w ciągu jednego dnia, magia! Wiecie o jakim kosmetyku mowa? Tak, to osławiony kamuflaż w wersji płynnej, tj. Liquid Camouflage marki Catrice


Po około dwumiesięcznych, bezskutecznych poszukiwaniach, dzięki opcji: powiadom mnie o dostępności produktu, udało mi się kupić swój egzemplarz w drogerii internetowej kosmetykomania. Zamówiłam dwie wersje płynne, i jedną kremową, bo ówcześnie, nie miałam do czynienia z żadną z nich. Nie pojawi się dziś porównanie obu, choć na początku był taki plan, bo w praktyce kremowy kamuflaż użyłam zaledwie dwa razy i nie zdążyłam jeszcze wyrobić sobie o nim opinii, a ten recenzowany dziś jest już w połowie pusty! Wersję płynną chciałam wypróbować szczególnie ze względu na ogromną ilość pozytywnych opinii na jego temat odkąd tylko pojawił się w PL.

Zresztą, same obietnice producenta są zachęcające, i brzmią następująco: Cienie pod oczami, niedoskonałości i zaczerwienienia to pieśń przeszłości – nowy korektor w płynie oferuje optymalne krycie i pielęgnację. Płynny korektor jest mocno napigmentowany, wodoodporny i trwały. Zaopatrzony w praktyczny aplikator, jest łatwy w użyciu. 


Zanim jednak przejdę do weryfikacji powyższych zapewnień warto też wymienić kilka podstawowych informacji. Korektory znajdują się w plastikowych opakowaniach, są małe i poręczne, a mieszczą 5 ml produktu. W środku znajduje się również aplikator zakończony gąbeczką typową dla błyszczyków - bardzo praktyczny! 


Kolor jaki wybrałam, to najjaśniejszy z dwóch odcieni jakie dostępne są w Polsce - 010 Porcelain. W opakowaniu korektor wygląda na bardzo jasny z tonami szarości, jednak zaaplikowany na dłoń, czy w konkretne miejsce uwydatnia swoje żółte tony. I o ile na pierwszy rzut oka wydaje się idealnie blady, to wysychając, zanim zostanie przypudrowany, wyraźnie ciemnieje. Nadal jest jasny, ale już nie tak przyjemnie porcelanowy. Warto też wspomnieć o jego mydlano-kwiatowym zapachu, który jest wyraźnie wyczuwalny podczas aplikacji. 



Mimo, iż z założenia jest to wersja płynna kultowej, kremowej wersji, sama konsystencja tego produktu jest specyficzna. Określiłabym ją jako płynną, aczkolwiek nie leistą, a gęstą, i nadal lekko kremową. Korektor tuż po aplikacji jest jak najbardziej podatny na rozsmarowywanie i wklepywanie w skórę, natomiast kiedy już zaschnie, a dzieję się to dość szybko, jest nie do ruszenia.

Kamuflaż bardzo ładnie wygładza, wtapia się w skórę, nie tworząc przy tym efektu maski, mimo że jest bardzo dobrze napigmentowany, i ma doskonały stopień krycia. Uważam jednak, że radzi sobie lepiej z kamuflowaniem płaskich zmian na skórze, czy ukrywaniem cieni pod oczami, niż np. z wystającymi wypryskami. Zauważyłam też, że o ile się nie roluje i nie wchodzi w załamania, to przy użyciu większej ilości ma tendencję podkreślać np. niewielkie zmarszczki w okolicach pod okiem, które normalnie są niemal niewidoczne. Na skórze daje bardzo ładne satynowo-matowe wykończenie. 

Czytając wiele opinii na jego temat spotykam się ze stwierdzeniem, że jest lekki, aczkolwiek ja uważam że niekoniecznie aż tak. Tzn. na pewno jest lżejszy niż ten sam kamuflaż w kremowej wersji, i na skórze nie wygląda ciężko, ale ... czy znacie lekki korektor z tak dobrą trwałością i kryciem? Jest to niemożliwe. Ja czuję ściągnięcie i lekkie obciążenie kiedy mam go na skórze, czego nie mam w przypadku innych korektorów. 

Dawno nie spotkałam się natomiast z tym, aby jakikolwiek korektor, czy nawet podkład zaaplikowany pod oczy tak mocno piekł. Dodatkowo po całym dniu noszenia skóra jest wyraźnie podrażniona i wysuszona. Zdarzyło się też, że kiedyś po demakijażu zauważyłam pod okiem niepokojącą kaszkę, której rano podczas malowania nie miałam. Nie chcę jednak całkiem przypisywać tego korektorowi, bo zauważyłam to nad ranem po powrocie z imprezy, ale myślę, że jest to jakiś sygnał ostrzegawczy, aby na co dzień poszukać czegoś nawet mniej kryjącego, a lżejszego pod oczy, a korektor stosować na inne partie twarzy, czy kiedy chcę mieć 100% pewność co do trwałości makijażu na wiele godzin. 


Podsumowując, uważam że jest to na prawdę godny uwagi korektor - kamuflaż, bo przy jednoczesnym doskonałym kryciu, daje bardzo ładne, satynowe wykończenie i pięknie wtapia się w skórę nie tworząc efektu maski. Na pewno podczas jego stosowania należy zwrócić uwagę czy nie ma negatywnego wpływu na niektóre partie twarzy, i na pewno trzeba zadbać o dobre nawilżenie, ale to przecież podstawa ogólnej pielęgnacji :) Biorąc też pod uwagę jego niską cenę, ok. 15 zł, warto mieć go w swoich kosmetycznych zbiorach :) Jeśli oczywiście uda nam się go dostać na sklepowych półkach, bo tak jak wspominałam wcześniej, jest to niełatwe zadanie! :) Pozdrawiam!

A Wy miałyście już do czynienia z kultowym, płynnym kamuflażem? Jakie są Wasze wrażenia na jego temat? :)

3.03.2016

WIBO DEEP BLACK, L'OREAL SUPER LINER PERFECT SLIM / BLACKBUSTER, MAYBELLINE LASTING DRAMA - CZYLI MINI RECENZJE EYELINERÓW

Cześć! Jeśli śledzicie mój blog regularnie, i w miarę uważnie go czytacie, pewnie wiecie, że niemal nieodłącznym elementem mojego makijażu jest kreska eyelinerem! Nie wiem czy to kwestia przyzwyczajenia, czy może rzeczywiście tak jest, ale jeśli pomaluję rzęsy samym tuszem, albo nawet cieniem, co zdarza się niezwykle rzadko, mam wrażenie, że wyglądam jakbym kompletnie nie miała oczu, bądź była chora. Mówią, że czarna kreska optycznie pomniejsza oko, natomiast ja uważam, że dzięki niej moje oczy są w ogóle widoczne zza okularów, a spojrzenie jest zdecydowanie wyrazistrze.


Dzisiejszy post to absolutnie nie będzie poradnik jak zrobić idealną kreskę, bo mimo długiej praktyki nie zawsze jest idealnie, a w internecie jest mnóstwo przydatnych tutoriali tego typu. Zrecenzuję Wam natomiast cztery eyelinery, z których w ostatnim czasie korzystałam. Paradoksalnie, choć tego typu kosmetykami maluję się najczęściej, nie kupuję, a co za tym idzie nie testuję, ich zbyt wiele. Tusze wymieniam dość rzadko, i niemal zawsze uzupełniając zapasy kupuję ten sam. Który? O tym w dalszej części posta o eyelinerach: L'Oreal Super Liner Perfect Slim i Super Liner Balckbuster, Wibo Deep Black, i Maybelline Lasting Drama. Ładnie się złożyło, że w moim zestawieniu znajdą się zarówno eyelinery w pisaku - z cienką końcówką i grubą, w pędzelku, jak i w żelu! ;)



L'Oreal Super Liner Perfect Slim to mój najnowszy nabytek. Jest to eyeliner w pisaku, z idealnie wyprofilowaną, bardzo precyzyjną cieniutką końcówką. Sam eyeliner zresztą dobrze leży w dłoni, a takowe połączenie gwarantuje łatwość aplikacji, co w przypadku tuszy do kresek jedna z priorytetowych cech! Możemy namalować nim zarówno idealnie cienką kreskę, jak i grubszą, bardziej graficzną, a zakończenie kreski, czyli jaskółka wychodzi nim na prawdę pięknieCzerń owego produktu określiłabym jako ładną i głęboką, choć niekiedy muszę przeciągnąć aplikatorem kilka razy aby wydobyć jej jakość i intensywność. Trwałość Perfect Slim określiłabym jednak średnio, ponieważ o ile nie mam mocno tłustej powieki, to zdarza się, że niekiedy w ciągu dnia stopniowo odbija się na jej górnej części. Mam też wrażenie, że kolor pod koniec dnia minimalnie blednie. Cena eyelienera L'Oreal to ok. +30zł w drogeriach stacjonarnych, i ok. 20 zł w drogeriach internetowych. 


L'Oreal Super Liner Blackbuster to też tusz do kresek w pisaku, a konkretniej eye-marker, z grubą końcówką typową dla markerów. Wbrew pozorom zapewnia łatwą aplikację, choć rzecz jasna, nie jest tak precyzyjny jak powyższy z tej serii. Muszę przyznać, że po kilku miesiącach obcowania z nim udało się nawet kilka razy narysować idealną kreskę przy jednym pociągnięciu flamastrem. Oczywiście, najlepiej wychodzą nim grubsze, graficzne kreski z wyrazistym zakończeniem, natomiast samą końcówką da się wypracować też cienką kreskę. Blackbuster ma mocno czarny kolor, natomiast przez to, że tusz jest dość suchy - matowy, nie jest ona tak wyrazista, jak w przypadku płynnych eyelinerów. Jako, że na starcie Blackbuster jest suchy ma to przełożenie na trwałość kosmetyku. Jest bardzo wytrzymały, nie rozmazuje się, nie odbija na górnej części powieki, nie kruszy się i nie blaknie. Cena w Rossmanie to ok. 35 zł.


Wibo Deep Black to płynny tusz w kałamażyku z pędzelkiem. Pędzelek jest cienki, co w połączeniu z płynną, choć w miarę gęstą konsystencją tuszu wymaga sporej precyzji i uwagi przy aplikacji. Można nim wyczarować każdy rodzaj kresek na oku. Kolor to intensywna, wyrazista i głęboka czerń - po prostu i d e a l n a, a co najważniejsze, kolor jest taki sam zarówno przy porannej aplikacji, jak i przy wieczornym demakijażu. Zresztą nie tylko kolor jest tak trwały, ale i sam produkt - nie rozmazuje się, nie odbija na górnej części powieki, ani się nie kruszy. Cena to ok. 7 zł, i wiecie co? W stosunku do jakości, wydaje mi się, że jest nawet za niska!


Maybelline Lasting Drama to żelowy eyeliner w słoiczku. W zestawie jest również aplikator, natomiast ja używam do tego celu pędzelka Hakuro H85. Konsystencja eyelinera jest, jak sama nazwa wskazuje, żelowa - a w czasie aplikacji produkt bardzo łatwo się rozprowadza. Odnoszę jednak wrażenie, że nie zasycha na powiece, przez co nieestetycznie się odbija. Ma też tendencję do tego aby się rozmazywać. Kolor jest czarny, natomiast w ciągu dnia blaknie zamieniając się w szarość. Kolor i trwałość podbija dodanie do niego Duraline z Inglota. Cena w Rossmannie to ok. 35 zł. 


Biorąc pod uwagę przedstawione zalety i wady powyższych eyelinerów, najwięcej tych pierwszych cech wskazałam opisując najtańszy z zestawienia produkt marki Wibo. Używam go już kilka lat, i niezmiennie jest to zdecydowanie mój faworyt w tej kategorii, i to po niego sięgam najczęściej zarówno malując się, jak i podczas zakupów, kiedy uzupełniam zapasy kosmetyków w tej kategorii. Na drugim miejscu plasuje się Perfect Slim z L'Oreal, który zaskakuje mnie precyzją, i niezwykłą łatwością w aplikacji. A jaki jest Wasz ulubiony eyeliner? :) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka