30.07.2014

RECENZJA: TUSZ DO RZĘS | MAYBELLINE | THE COLOSSAL VOLUM' EXTREME



Cześć! Tusze do rzęs to produkty, które zmieniam najczęściej. Oczywiście mam swoje sprawdzone do których wracam w przypadku niezadowolenia z nowości.

Tym razem zdecydowałam się na maskarę marki Maybelline The Colossal Volum' Express. Pamiętam, że kilka lat temu bardzo go lubiłam.

Wydaje mi się (oczywiście mogę się mylić), że to własnie tusze Maybelline są jednymi z najpopularniejszych drogeryjnych produktów tego typu. Co by nie mówić, do wyboru, do koloru!





Zaczynając standardowo od kwestii wizualnych, podoba mi się szata graficzna tuszy Maybelline. Kolorowe opakowania w charakterystycznym kształcie rzucają się w oczy i sprawiają, że chce się mieć je wszystkie! No, przynajmniej ja tak mam. Niestety w PL nie mamy jeszcze dostępu do wszystkich wersji. 

Opakowanie zawiera 10,7 ml produktu.



Jeśli chodzi o kolor - noir glamour glam black. Czerń jest intensywna i nie blaknie w ciągu dnia. 

Tusz ma optymalną jak dla mnie konsystencję - nie jest ani zbyt leista, ani zbyt gęsta i charakterystyczny dla tuszy, aczkolwiek bardzo intensywny, zapach.





Szczoteczka jest bardzo poręczna. Owszem, wydaje się spora, ale mam tusze z jeszcze większymi, więc jestem przyzwyczajona. Równomiernie rozłożone igiełki docierają bez problemu do każdej rzęsy. 


No i najważniejsze, efekty! Rzęsy umalowane tuszem Colossal Volume' Express są idealnie rozdzielone, wydłużone i podkręcone. Co ważne, tusz nie tworzy grudek i nie skleja rzęs mimo tego, że także je pogrubia. Nie zauważyłam, żeby się osypywał lub rozmazywał - a nie jest tuszem wodoodpornym.

Oczywiście, gdybym  się bardziej przyłożyła efekt byłby lepszy ^^

Jak na średnią półkę cenową - ok. 30 zł (oczywiście, często można spotkać go w promocji) tusz jest rewelacyjny. Spełnia wszystkie funkcje jakich wymagam od tuszu do rzęs. 

A Wy lubicie tusze Maybelline? Który lubicie najbardziej? A może to właśnie ten? Dajcie znać! Pozdrawiam! 

27.07.2014

TANGLE TEEZER - HIT CZY KIT?


Cześć!
Kiedy blogo- i vlogo- sferę ogarnął szał, bo inaczej nazwać tego nie można, na szczotkę Tangle Teezer, nie mogłam zrozumieć tego fenomenu. Fakt, nie używałam jej, więc jako tako wypowiadać się o niej nie mogłam. Zdecydowałam jednak, że nie będę inwestować i sprawdzać - czy oby na pewno? Nie oszukujmy się, ale 30+, a kiedyś nawet 50+ zł to kwota jak na szczotkę bardzo duża (tutaj należałoby dodać też koszty przesyłki, bo szczotka jeszcze do niedawna dostępna była tylko w sieci, od niiedawna szczotka dostepna w Hebe!) . Szczególnie, kiedy nie jest się typową włosomaniaczką. 



Ja nie dość, że włosomaniaczką nie jestem, to sama myśl o czesaniu włosów nie napawa mnie optymizmem. Pielęgnowanie ich dziesięcioma odżywkami, nakładanie pięciu rodzajów masek i w dodatku olejowanie? Yyyy, ale  o co chodzi? Zdecydowanie nie! Jedyne co lubię, to farbować włosy :)

Muszę przyznać, że nie jestem posiadaczką gęstych i mocnych włosów. Nie dość, że są rzadkie to w dodatku mają ogromną tendencje do plątania się, także czesanie (jakże znienawidzone), jest w moim przypadku zdecydowanie wskazane. Kiedy nadchodził więc czas czesania, kilka przesunięć szczotką po włosach skutkowało pełną garścią wyrwanych i złamanych włosów. Ja po prostu nie potrafiłam rozczesać włosów i nie miałam do tego cierpliwości. W głowie zapaliło mi się czerwone światełko - może przydałby mi się Tangle Teezer?

Oswajałam się z tą myślą długo, aż w końcu na facebooku zobaczyłam tę szczotkę w promocji w sklepie minti shop, no i ... stało się! Używam jej od kwietnia więc uważam, że upłynęła dostateczna ilość czasu żeby wypowiedzieć się na jej temat.

























Pomijając chwilowo jej funkcję chciałabym się skupić na tym, że szczotka ta to świetny gadżet. Jej nietypowy kształt jak na szczotki, piękne wyprofilowanie i przede wszystkim dopasowanie kolorystyczne to wielkie atuty. Moja wersja kolorystyczna nie jest jakoś wow jeśli chodzi o połączenie kolorów bo jest to wersja jednokolorowa, jednak ten intensywny róż Pink Fuzz z pewnością przyciąga. Nie zapominajmy jednak, nadal jest to tylko kawałek plastiku! Swoją drogą bardzo porządnego, o czym przekonałam się już kilka razy podnosząc szczotkę z płytek po upadku w stanie nienaruszonym,bez jakiegokolwiek pęknięcia czy nawet małej ryski, enjoy! Z kwestii czysto technicznych warto też wspomnieć, że szczotka jest bardzo lekka.




Szczotka TT jest świetnie wyprofilowana dzięki czemu dopasowuje się do głowy, przede wszystkim zbiera większe pasma, sunie po nich z łatwością i cały proces czesania jest po prostu szybszy. Wyprofilowanie wpływa też na komfort jej użytkowania, po prostu dobrze leży w dłoni. Niestety, śliski plastik + moje zdolności skutkują po prostu wyślizgiwaniem się TT.




Równomiernie rozłożone, elastyczne igiełki dobrze spełniają swoją funkcję, a dodatkowo przyjemnie masują skórę głowy.

Tangle Teezer rozczesuje z łatwością nawet mocno splątane włosy, wystarczy jedno/dwa pociągnięcia po paśmie włosów. Nie wyrywa włosów i nie łamie ich. Wnioskuję to, oczywiście po minimalnej ilości włosów które zostają na szczotce. 

Włosy uczesane TT pięknie błyszczą. To zapewne dzięki długim igiełkom, które pobudzają skórę do wytwarzania sebum, które szczotka rozprowadza po całej długości  włosów. Hmmm, a czy pobudzanie skóry głowy nie wpływa na szybsze rośnięcie włosów? Pewnie, że wpływa!

Początkowo obawiałam się, że może to mieć wpływ na szybsze przetłuszczanie włosów jednak różnicy tego jak to wyglądało przed, a jak wygląda po używaniu TT nie ma.

Tangle Teezer to rzeczywiście dobra szczotka. Z pewnością włosy po jej użyciu są rewelacyjnie rozczesane i ładnie błyszczą. Na początku nie zauważałam jej ogromnego fenomenu, jednak z każdym czesaniem szczotka nabiera więcej plusów.


Mimo wszystkich zalet i pozytywnej opinii mam nadzieję, że gdzieś w drogeriach wśród, zwykłych i tanich przede wszystkim, szczotek jest godny zastępca TT, który jeśli zostałby rozpowszechniony zyskałby sławę na miarę kultowego produktu Shauna B.



Jestem ciekawa jak Wy oceniacie TT? 
A może udało Wam się powstrzymać przed zakupem kultowej szczotki?

Pozdrawiam!

PS. Kiedy już człowiek weźmie się za pisanie postu zawsze pod górkę. Mądra Paulina wylała sobie pół matrycy na netbooku, jak to się stało? z 10,1 cala zrobiło mi się jakieś może 6? :)

19.07.2014

PAZNOKCIE: WIBO | RIMMEL, W ROLI GŁÓWNIEJ KROPKI!


Cześć!
Jeśli chodzi o malowanie paznokci uważam się za totalne beztalencie. Lubie mieć umalowane paznokcie ale nie lubie samego procesu ich malowania, a zmywania jeszcze bardziej.

Dzisiaj, korzystając z wolnego czasu postanowiłam delikatnie urozmaicić standardowy manicure kropkami. Efekt końcowy podoba mi się, jednak bez szału.


Lakiery których użyłam to: 
  • Rimmel, 60 seconds, 323 Don't be shy
  • Wibo, Extreme Nails, nr 25
  • Rimmel, Salon Pro, 600 Peppermint

Wszystkie paznokcie początkowo pokryłam moim ostatnio zakupionym lakierem w kolorze białym marki Wibo. 


Wiadomo, białe lakiery nie są łatwe w aplikacji. Ich przezroczysta formuła skutkuje użyciem kilku warstw. W tym przypadku, dwie warstwy są ok, a w miejscach gdzie zostają jakieś prześwity można uzupełnić to trzecią. Jeśli chodzi o aplikację, utrudnia ją dość rzadka formuła tego lakieru. Mam ten lakier drugi raz na paznokciach, o ile pierwszy raz było ok to teraz zrobiło mi się dużo bąbelków powietrza pod lakierem. Dziwne, bo ostatnio przy żadnym lakierze mi się to nie zdarzało. Kolor, to ładna, błyszcząca biel, ale co z tego jeśli mogę się nią cieszyć 1,5 dnia na paznokciach? 


Różowe kropki na palcu wskazującym zrobiłam przy pomocy lakieru Rimmel Don't be shy. Więcej o nim możecie przeczytać w tym poście. 


Natomiast kropki miętowe namalowałam lakierem Rimmel Salon Pro Peppermint. Mam go od dawna i bardzo lubię. Aplikacja nie sprawia trudności, lakier jest kremowy i dobrze kryjący. Ponadto ta jasna mięta (w niektórym świetle jest to po prostu mocno rozbielony turkus) utrzymuje się na paznokciach około 3 dni. 





16.07.2014

RECENZJA: W7 | HONOLULU | BRONZER


Cześć! 


Od dawna rozważałam opcje zakupu bronzera, produktu którego nigdy wcześniej nie używałam, bo uważałam, że to zbędne. Moim typem była czekoladka od Bourjois jednak po przeczytaniu sporej ilości opinii, m.in. o tym, że nie jest to dobry typ na pierwszy bronzer, doszłam do wniosku, że zdecyduję się na coś taniego, jednocześnie z dobrymi opiniami . Wybór padł oczywiście na kultowy bronzer W7 Honolulu (niezliczone ochy i achy na blogach, na youtube, no i na wizażu średnia 4.08/5 z 153 opinii), który pokazywałam Wam w haulu ze sklepu Minti Shop oraz w ostatnim poście dotyczącym ulubieńców czerwca.





Standardowo zacznę od opakowania. Malutki, kwadratowy kartonik wydaje się być mało trwały, no bo to tektura, jednak ku mojemu zdziwieniu sprawdza się ok. Nic się nie wygina, nie rozrywa - stan nienaruszony, mimo, że już jakiś czas jest w moim posiadaniu. Pudełeczko nie otwiera się niespodziewanie, a w środku jest miejsce także na pędzelek, który z braku laku sprawdza się całkiem nieźle. 


Pędzelek, przez swoją bardzo cienką budowę super manewruje po twarzy (tutaj głównie po policzkach). Więcej o nim możecie poczytać TUTAJ



Kolor to czysty, lekko chłodny, lekko ciepły brąz, ale bez pomarańczowych, czerwonych tonów. Nie jest to z pewnością naturalny kolor, bo jest bardzo intensywny. Mimo to, efekt można stopniować i dobrze dopasować go wedle własnych upodobań do każdego odcienia cery. Ja, jako posiadaczka bardzo bladej cery jestem z koloru w pełni zadowolona. 



Bronzer Honolulu ma matowe wykończenie. 


Efekty - przede wszystkim delikatne muśnięcie nim w okolicy policzka świetnie modeluje naszą twarz, uwydatnia policzki. Bronzer Honolulu przez swój kolor oraz matowe wykończenie bardzo ładnie potęguje ten efekt. 



Trwałość na policzkach jest bardzo dobra, z pewnością w ciągu dnia efekt delikatnie maleje, ale nie znika całkowicie z twarzy. 


Opakowanie mieści 6g produktu. Jeśli chodzi o wydajność, używam go codziennie od dwóch miesięcy i nie zauważyłam jakiegokolwiek ubytku.


Kiedyś wystarczyło mi pomalowanie twarzy podkładem + pudrem, stopniowo dodawałam do makijażu róż, a bronzer wydawał mi się zbędny. Teraz, odkąd zaczęłam używać produktu tego typu zauważyłam zdecydowaną różnice. Nawet lekko podkreślone policzki, nie mówiąc już o wymodelowaniu całej twarzy, dają rewelacyjny efekt. W bronzerze Honolulu podoba mi się przede wszystkim jego mat! Aha, jest bezzapachowy. W sumie to mało istotny fakt, ale wole jak kosmetyk tego typu nie pachnie. 



A wy lubicie używać bronzera?

Jaki jest Wasz bronzer numer "1"? :)

14.07.2014

ULUBIEŃCY CZERWCA

Cześć!

Oho, już 14 dzień miesiąca, a na moim blogu nie pojawili się jeszcze ulubieńcy czerwca!

Na początku pomyślałam, że nie warto publikować postu z takim opóźnieniem, ale zdecydowałam jednak, że warto zachować systematyczność tej serii. Sama bardzo chętnie na blogach, a jeszcze chętniej na youtube, oglądam ulubieńców. 



Najbardziej lubiane przeze mnie w minionym miesiącu kosmetyki tooooo:





1. Rimmel | Stay Matte | podkład

Wszystko o nim w poście: TUTAJ . 
Post publikowałam na początku czerwca i muszę przyznać, że od tego czasu moja opinia o nim tylko się polepszyła. Jego trwałość mnie powala! :)



2. W7 | Honolulu | bronzer
To właśnie dzięki niemu przekonałam się do produktów tego typu. Matowy bronzer - to jest to! Pięknie konturuje twarz! Więcej o nim już wkrótce. :)



3. Garnier | płyn micelarny
Po zachwytach nad płynem micelarnym Loreal, przyszedł czas na zachwyty nam produktem z tej kategorii od Garniera! Są bardzo podobne do siebie, jednak pod względem pojemności, a co się z tym wiąże wydajności właśnie ten jest lepszy :)



4. Avon | P807 Parfait Pink | lakier do paznokci
Trafił do mnie przypadkiem, jednak po pierwszym użytku wiedziałam już, że decyzja o jego posiadaniu była słuszna. Kolor jest mega letni, a efekt na paznokciach i trwałość są świetne :) Na pewno wspomnę o nim w osobnym poście.

Ok, czwórka najlepszych czerwcowych produktów pokazana, a już za kilkanaście dni kolejny miesiąc i kolejni ulubieńcy! 

Tymczasem, do następnego (postu) ;)
Pozdrawiam! ;)

PS. Chciałybyście post z moimi zdobyczami wyprzedażowymi (głównie ubrania) ? :D

12.07.2014

RECENZJA: TOŁPA | DERMO FACE PHYSIO | PŁYN MICELARNY

Hej!
Znowu nastała dość długa przerwa w blogowaniu, na swoje wytłumaczenie rzucę dwa hasła : sesja i mundial, serio. Te dwie rzeczy pochłonęły mnie totalnie. Nie obeszło się bez kampanii wrześniowej, ale na nią został mi tylko jeden egzamin także źle nie jest. Właściwie w tym czasie ogarnęło mnie też sporo wątpliwości w sens. Im więcej blogów oglądam tym bardziej uważam, że nie pasuję do blogosfery. Pomarudziłam trochę i podjęłam decyzję, mam zamiar ogarnąć się i w tym tygodniu nadrobić sporo zaległości!



Dzisiaj post o produkcie pielęgnacyjnym, a mianowicie o płynie micelarnym Tołpa Dermo Face Physio przeznaczonym dla skóry wrażliwej lub bardzo wrażliwej. Myślę, że recenzję warto zacząć od kwestii ceny - ok 27 zł za 200 ml. O tym czy cena = jakość w dalszej części recenzji.

Zdecydowałam się na jego zakup po przeczytaniu kilku pozytywnych opinii, zauważyłam też częste porównywanie go do kultowej Biodermy (której nigdy nie używałam). Stwierdziłam więc, spróbuję! 

Opakowanie sprawia wrażenie porządnego, raczej nie grozi przypadkowym otworzeniem i wylaniem się płynu. Szata graficzna ok. Na etykietce znajduje się kilka ciekawych informacji dot. produktu i pielęgnacji. 



Jak na płyn micelarny przystało ma wodnistą, przezroczystą konsystencję. 

Dermo Face Physio ma kwiatowy, bardzo słodki zapach, który utrzymuje się przez dłuższy czas na twarzy. Myślę, że nie przypadnie do gustu każdemu.  Mnie zapach sam w sobie się podoba, ale wolę zdecydowanie bezzapachowe płyny micelarne. 

Płyn dobrze radzi sobie z usuwaniem makijażu z twarzy. Zarówno z podkładem jak i eyelinerem czy tuszem. 

Mimo to, jest dość delikatny i nie podrażnia ani nie szczypie w oczy. Nie wysusza. 

Mega denerwująca jest lekka lepka poświata która zostaje na twarzy po jego użyciu (daje złudne uczucie nawilżenia). Sprawia, że muszę ponownie przemyć twarz wodą lub innym produktem aby się tego pozbyć. Dodatkowo zauważyłam, że po kilku razach stosowania tego płynu pojawiło mi się kilka wyprysków, czy to rzeczywiście wina Tołpy trudno powiedzieć, ale raczej delikatnie mnie to zniechęciło do dalszego korzystania. 

Z pewnością skóra po zastosowaniu Tołpy jest ożywiona, szczególnie poranne przemycie twarzy tym płynem fajnie rozbudza :) Myślę, że ma na to wpływ nie tylko jego dobre działanie na skórę ale również wspomniany wcześniej zapach.

Jeśli o mnie chodzi to nie jestem z niego w 100% zadowolona. Nie jest ani wybitnie dobry ani też mega zły, określiłabym go jako typowego średniaka. Z pewnością jest kilka innych płynów micelarnych które sprawdzają się u mnie lepiej i są tańsze. Kiedy w końcu uda mi się skończyć płyn Tołpy, chociaż idzie mi to bardzo słabo, na pewno nie kupię go ponownie. Jeśli chodzi o wydajność, użyłam go może 10 razy i zobaczcie jak mało go zostało. 



Miałyście kiedyś do czynienia z tym płynem micelarnym?
Jak sprawdził się u Was? ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka