26.02.2016

50 TWARZY IVORY, CZYLI PRZEGLĄD NAJJAŚNIEJSZYCH KOLORÓW PODKŁADÓW CZ. II { RIMMEL | BOURJOIS | ESTEE LAUDER | L'OREAL | GIVENCHY}

Cześć! Kilkanaście miesięcy temu opublikowałam na swoim blogu post dotyczący analizy najjaśniejszych kolorów podkładów, tj. Bourjois - Healthy Mix i CC Cream, Astor Perfect Stay, Rimmel - Lasting Finish, Lasting Finish Nude, Stay Matte, oraz L'Oreal True Match starej wersji. Jeśli jesteście ciekawe jak wypadło ich porównanie i tego, czy są to podkłady rzeczywiście jasne, czy nie, czy ciemnieją na skórze, i czy ich pigment jest żółty, czy różowy odsyłam Was do tego posta.  Z racji tego, że uważam, że mimo osobnych recenzji dotyczących konkretnych podkładów, tego typu analizy zbiorcze dotyczące kolorów, a w szczególności tych najjaśniejszych są pomocne (na co wskazują też statystyki poprzedniego posta dotyczącego tej tematyki), i sama takich szukam, postanowiłam kontynuować tę serię, i dzisiaj pokazać Wam kolejne podkłady. Muszę niestety przyznać, że o ile w poprzednim zestawieniu znalazło się kilka, może nienajjaśniejszych, ale w miarę jasnych podkładów, to dzisiaj w większości są to niestety typowo drogeryjne kolory.


Przeanalizuję:
  • Rimmel Wake Me Up 100 Ivory
  • Bourjois Air Mat 01 Rose Ivory
  • Estee Lauder Double Wear Light 0,5
  • L'Oreal True Match (nowa wersja) N1 Ivory
  • Givenchy Photo Perfection 3 i 4
Jeśli zainteresuje Was co ogólnie myślę o wybranych podkładach, zapraszam do odnośników {RECENZJA}, które przekierują Was do konkretnych postów na ich temat jeśli już się pojawiły na blogu.




 Rimmel Wake Me Up 100 Ivory - to podkład, którego kolor nie ma nic wspólnego z nazwą Ivory - jest za ciemny jak na najjaśniejszy wariant kolorystyczny całej gamy, a szkoda, bo jeśli o właściwości chodzi, uważam że jest godny uwagi.  W  tym przypadku jest to kolor o żółtym odcieniu, i ma w sobie pomarańczowy pigment, a co się z tym wiąże, jego tonacja jest zdecydowanie ciepła. Uważam, że po rozsmarowaniu podkład jest nieco jaśniejszy, niż w butelce, czy na swatchu, i lekko dopasowuje się do kolorytu cery. Paradoksalne jednak ma też tendencje do tego aby się utleniać, i uwidaczniać swój pomarańczowy pigment. 




Bourjois Air Mat 01 Rose Ivory {RECENZJA} - to kolejny niby najjaśniejszy z całej gamy, a jednak dość ciemny kolor. Nie wiem skąd wzięło się słowo rose w nazwie, bo odcień nie ma nic wspólnego z różem, a ma typowo żółty, niemal pomarańczowy pigment. Choć pozornie wydaje się jasny, po chwili utlenia się. Moim zdaniem kompletnie nie dopasowuje się do kolorytu cery, a nieestetycznie odznacza.


Estee Lauder Double Wear Light 0,5 to jasny kolor, z żółtym pigmentem. Mam jednak wrażenie, że ma tendencję do tego żeby delikatnie się utleniać, ale idzie to bardziej w kierunku mocniejszej żółci, niźli pomarańczy. Dobrze dopasowuje się do kolorytu cery. Jego tonację określiłabym raczej jako neutralną, w kierunku do lekko żółtej. 



L'Oreal True Match N1 {RECENZJA} - najjaśniejszy kolor z całej gamy w tonacji neutralnej. Moim zdaniem to kolor idealny dla bladolicych, i co się z tym wiąże, mój pewniak jeśli chodzi o kolor wśród drogeryjnych podkładów. Również najjaśniejszy w dzisiejszym zestawieniu.



Givenchy Photo Perfection 3 Mam tylko jego próbkę, więc na temat działania nie mogę napisać zbyt wiele, ale o kolorze jak najbardziej. Po pierwsze, jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że podkład opatrzony numerem 3, to najjaśniejszy w całej gamie. Rzeczywiście jest to jasny kolor, o żółtym kolorze. Pozornie mogłabym powiedzieć, że idealny dla mnie - na starcie blady, oraz ładnie dopasowujący się do koloru cery, tak jak True Match, bądź Estee Lauder DW. Niestety utlenia się dość wyraźnie. I o ile nadal pasuje w miarę okej, to nie zachwyca tak, jak przy pierwszym wrażeniu. 



Podsumowując, w dzisiejszym zestawieniu dominują niestety odcienie, które na pewno nie sprawdzą się idealnie u osób z bladą karnacją, tj. Rimmel Wake Me Up, czy Bourjois Air Mat. Najkorzystniej prezentują się natomiast podkłady L'Oreal True Match i Estee Lauder Double Wear, które mają na prawdę ładny, jasny kolor, o neutralnej tonacji, ukierunkowanej bardziej w tonację lekko żółtą, niż różową. Dołączam też zdjęcie swatchów z poprzedniej części tej serii, a jeśli chcecie poczytać o nich więcej zapraszam tutaj. Pozdrawiam! :) 

22.02.2016

ULUBIONE KANAŁY URODOWE NA YOUTUBE - MOJE AKTUALNE TOP 10



Cześć! Chciałabym zaprosić Was dzisiaj na post w którym pokażę Wam kanały na YouTube, które z przyjemnością oglądam! Muszę przyznać, że jestem  uzależniona od oglądania YouTube, i gdyby nie to, że mam limitowany internet, pewnie spędzałabym w ten sposób każdą wolną chwilę, a lista kanałów subskrybowanych byłaby jeszcze większa! Obserwuję dużo kanałów, aczkolwiek w zależności od aktualnych preferencji wybieram różne, które przez jakiś czas oglądam regularnie, a później tylko wybiórczo. Aktualnie bardzo lubię oglądać haule zakupowe, recenzje porównawcze kosmetyków, różnego rodzaju get ready with me, makijaże,  i vlogi  - choć w przypadku niektórych filmików tego typu czasami sama nie wiem po co je oglądam :D Jeśli chodzi o filmiki, których nie oglądam prawie w ogóle, bądź bardzo rzadko to na pewno są to ulubieńcy i denka! 

Dobra koniec wstępów, w końcu poniżej opiszę Wam konkretnie co lubię w danym kanale  ;) Mam nadzieję, że Was nie zanudzę! Aktualnie najchętniej włączam następujące kanały:




Nie pamiętam w jaki sposób poznałam kanał Szavki natomiast od razu zauroczył mnie jej litewsko-polsko-niemiecki akcent! Myślę, że największą zaletą tego kanału nie jest urodowo-modowo-lifestylowo, a tak na prawdę bardzo różnorodna tematyka, a osobowość Szavki! Jest przesympatyczna! We vlogach relacjonuje nam rzeczywistość taką jaką jest - bez marudzenia, ani przesadzonego koloryzowania, a obiektywnie i z dystansem! Jej vlogi nigdy mnie nie nudzą! Na kanale Szavki często pojawia się też jej mąż Arunas, z którym razem tworzą duet idealny! Ich filmy zawsze poprawiają mi nastój i dają pozytywną moc do działania! Aktualnie Szavka została mamą, i są z Arunas w trakcie przeprowadzki do innej części Niemiec, co wiąże się z krótką przerwą na YouTube, ale jeśli jeszcze nie znacie jej kanału to myślę, że zdecydowanie warto obejrzeć jej wcześniejsze filmiki!





Myślę, że jej kanał albo się bardzo lubi, albo się go nie znosi! Sama Weronika wspomniała kiedyś, że do jej kanału trzeba 'dojrzeć', bo prezentuje życie dorosłej kobiety, a nie szalonej nastolatki. Prezentuje tematykę urodową, i to właśnie u niej lubię najbardziej oglądać wszelkiego rodzaju recenzje kosmetyków, get ready with me, bądź makijaże do kawy. Mimo tego, że pokazuje w większości wysokopółkowe kosmetyki, prezentuje również te drogeryjne. We vlogach, których ostatnio publikuje bardzo dużo, pokazuje swoje codzienne życie, jak również podróże.

STYLIZACJE



To pierwsza vlogerka, którą odkryłam na Youtube. Pamiętam jak oglądałam pierwszy raz jej filmik, w którym pokazywała jakieś ubrania i torebki, ale jako że wtedy nie byłam uzależniona od oglądania YouTube to na jakiś czas kompletnie zaprzestałam ją oglądać. Kiedy po jakimś roku wróciłam na jej kanał, byłam w szoku jak się zmieniła i od tej pory oglądałam ją regularnie - bardzo lubiłam testy przeróżnych kosmetyków, haule zakupowe i vlogi, które przestałam oglądać regularnie, odkąd założyła ze swoim mężem kanał vlogowy. Filmiki z jej głównego kanału oglądam wybrane, i najczęściej są to get ready with me, a vlogi od czasu do czasu. Lubię Karolinę za to, że jest tak pozytywną osobą :) I moim zdaniem wkłada bardzo dużo pracy nad swoim kanałem i jego rozwojem. Choć wydaje mi się, że od pewnego czasu jej kanał zmienił trochę swój kierunek ... ;)




Zawsze lubiłam zaglądać na urodowy kanał Pauli i oglądać jej filmiki zarówno kosmetyczne, jak i vlogi, z udziałem jej męża Krzysztofa na drugim, vlogowym kanale Daily Boogie! Nie robiłam tego jednak regularnie, a raz na jakiś czas. Odkąd Paula została mamą ich vlogi ogląda się z jeszcze większą przyjemnością, a ja podziwiam ją za regularność i to, że mimo dodatkowych obowiązków jej kanały nie są zaniedbywane, a nawet mam wrażenie, że jeszcze bardziej się rozwijają! Zawsze poprawiają mi nastrój :)






Muszę przyznać, że głównego, urodowego kanału Laury - RockGlamPrinces nie oglądam! Laura jest przesympatyczna, ale przesłodzony ton jej filmików urodowych mnie przytłacza, i mimo kilku prób, po prostu większości jej filmików nie oglądam. Wyjątek stanowią jednak te na których są członkowie jej rodziny i kanał LauraOgrodowczyk - drugi, vlogowy kanał, który prowadzi wraz ze swoim rodzeństwem i rodzicami, a każdy vlog jest mieszanką różnych materiałów zarówno z dnia Laury, jak i Marzenki, Jacka, czy mamy. Miło czasami obejrzeć tak wyidealizowany obraz rodzinny :)



Kanał Ewy oglądam od bardzo dawna, i uważam, że zarówno kanał, jak i Ewa przeszły od tego czasu sporą metamorfozę! Choć nie ulega wątpliwościom, że od zawsze na jej kanale pojawiają się rzetelne recenzje i przydatne porady, z których bardzo często korzystam! Połączenie jakości recenzji, jakości filmików i charakteru Ewy - mistrzostwo! Książkę oczywiście mam, i bardzo lubię, choć jest to streszczona wersja tego, co poprzednio oglądałam na kanale.



Maxineczka również jest dla mnie symbolem profesjonalizmu na YouTube. Nie oglądam każdego jej filmiku, ale bardzo lubię jej testy kosmetyków, i makijaże! Choć makijaże oglądam głównie dla walorów estetycznych, bo sama wątpię, że umiałabym je odtworzyć ;)



Kanały DigitalGirlWord13 to kolejna skarbnica rzetelnych recenzji kosmetyków, i przepięknych makijaży! Hania kojarzy mi się z osobą bardzo ambitną i profesjonalną w każdym calu - widać to w jej filmikach, a także ma to przełożenie na jej wszelkie działalności - sklep GlamShop, programy telewizyjne TLC i praca z marką Avon. A to pewnie i tak tylko część tego czym zajmuje się Hania i czym się z Nami dzieli! Lubię w Hani też to, że ceni swoją prywatność! I na jej kanałach nie ma przypadkowych treści, ani vlogów.









Kanał Emilii odkryłam niedawno, kiedy szukałam filmiku o hennie brwi i rzęs i kiedy go u niej znalazłam, od razu obejrzałam połowę wszystkich filmików z jej kanału! Zaimponowała mi tym, że rzuciła prawo, bodajże na trzecim roku, aby realizować swoją pasję związaną z kosmetyką! Emilia kręci efektowne, i w miarę łatwe make up tutoriale, a także przekazuje cenną wiedzę dotyczącą tematyki kosmetycznej. Lubię oglądać u niej również testy na żywo! ;)





Świetne makijaże, i nieco prostrze niż u Maxineczki oglądam też na kanale Lily Chanel. Muszę przyznać, że oglądam Dominikę od jej pierwszych filmików i jestem mega zaskoczona jak rozwinęła swój kanał i poprawiła jego jakość. Nie wspominając już o tym jak zmieniły się jej makijażowe umiejętności! Z początkującej vlogerki stała się, za sprawą rocznej szkoły wizażu, utalentowaną makijażystką!

Chętnie oglądam też inne urodowo-modowo-lifestylowe kanały! Na mojej liście subskrypcji znajdują się także kanały: Andziaks, Callmeblondieee, VlogLola, Aggie81irl, , Alissvlogchannel, Karolina Samson, PannaJoannaMakeUp, Mililook, MrOlimpia18, PaulisiaxD00, Olfaktoria, Lisie Piekło i wiele innych ;) O powyższych kanałach, bądź innych z listy subskrybowanych możliwe, że za jakiś czas pojawi się kolejny post tego typu! :)

Jestem ciekawa czy znacie kanały o których dziś Wam napisałam? 
Kogo Wy oglądacie najczęściej?
 :)

18.02.2016

PŁYN MICELARNY BIODERMA SENSIBIO H2O

Cześć już po raz czwarty w tym tygodniu! :) Ostatnio skupiłam się głównie na kolorówce, natomiast nie mogłabym pominąć pielęgnacyjnego posta dotyczącego tak fajnego produktu jakim jest płyn micelarny Bioderma Sensibio H2O. Na pewno, nawet jeśli jeszcze go nie miałyście, znacie go z różnego rodzaju blogów i vlogów, bo ten micel to już chyba klasyk, o czym świadczą rewelacyjne opinie także na wizażowym kwc - ocena 4.34/5 na podstawie aż 1145 opinii.

Poprzednio używałam, oraz oczywiście recenzowałam na blogu wersję Sebium H2O przeznaczoną do cery mieszanej i tłustej, czyli takiej jaką ja mam. Sprawdziła się u mnie rewelacyjnie, jednak uzupełniając zapasy zdecydowałam się na to, aby wypróbować inną wersję, tę najbardziej polecaną w blogosferze, czyli Sensibio H2O. Trochę zaryzykowałam, bo jak już kupuję micele Biodermy to zawsze w zestawie 2 razy po 500 ml! 

Zużyłam jednak cały litr płynu Sensibio i dziś opowiem Wam jak się u mnie sprawdziła i po przetestowaniu obu wersji do której wróciłam ponownie! Zapraszam do dalszej części posta :)


Linia Sensibio jest dedykowana skórom wrażliwym i nadwrażliwym; Cera wrażliwa to podtyp głównych typów cery dlatego też "czerwona" Biodrema powinna sprawdzić się zarówno u posiadaczek cer suchych, mieszanych i tłustych :) Więcej o linii Sensibio możecie przeczytać na stronie producenta.

Zaczynając od mniej ważnej kwestii odniosę się do opakowania. Lubię opakowania dermokosmetyków marki Bioderma! Są minimalistyczne - plastikowa, przezroczysta butelka z, w przypadku tej serii, różowymi detalami na etykiecie i w postaci kolorowej zakrętki wygląda moim zdaniem bardzo ładnie. Może nie jest to jakiś szałowy desing, natomiast jak na produkt apteczny pozytywnie się wyróżnia. 

Zawsze kupuję Biodermę w 500 ml opakowaniach, i mimo to, że jest to duża pojemność i duża butla to okazała się lekka i całkiem zręcznie się jej używa. Mój egzemplarz nie ma pompki (ale widziałam na stronach, że są dostępne też z pompką) natomiast przez niewielki otwór nie ma problemu z nadmiernym wydobywaniem się płynu na wacik. Sensibio ma bardzo delikatny, wręcz niewyczuwalny, lekko kwiatowy zapach. Jest bezbarwna i ma konsystencję wody ... Wody o magicznych możliwościach o których dalej ...



Mimo, iż jest to delikatny płyn micelarny przeznaczony głównie dla cer wrażliwych doskonale radzi sobie z usuwaniem makijażu. Bioderma skutecznie zmywa, a nie rozmazuje! Wystarczy przez dłuższą chwilę przytrzymać wacik na oczach, bądź kilka razy nim potrzeć! Jako produkt hipoalegiczny absolutnie nie uczula, ani nie podrażnia oczu. To co cenię w płynach micelarnych, i oczywiście w Biodermie, to to że nie pozostawia na skórze jakiejkolwiek nieprzyjemnej warstwy, czy to klejącej, czy ściągającej. Oczywiście daje uczucie skóry oczyszczonej, ale trochę brakuje mi tutaj takiego przyjemnego odświeżenia, które daje wersja zielona czyli Sebium. Przyjemnie łagodzi, uspokaja i koi cerę, a także pozbywając się makijażu, sebum i innych zanieczyszczeń pozostawia skórę gotową do kolejnych kroków pielęgnacyjnych.

Podsumowując skutecznie, a zarazem delikatnie zmywa makijaż, nie rozmazując go i dobrze oczyszcza cerę. Radzi sobie zarówno z trwałymi, matowymi pomadkami, jak i tuszami nawet wodoodpornymi. 

Generalnie po tym jak byłam zadowolona z zielonej wersji, mimo że miała znacznie słabsze opinie niż ta spodziewałam się o wiele lepszego produktu. Nie zrozumcie mnie źle, czerwona Bioderma oczyszcza rewelacyjnie i uważam że jest to bardzo dobry produkt! Natomiast ja polubiłam używanie Biodermy Sebium za to, że oprócz tego jak radzi sobie przy demakijażu, czy porannym odświeżeniu za jej pomocą zauważyłam pozytywny wpływ na stan mojej cery. W przypadku wersji zielonej efekty efekty są znacznie bardziej widoczne, co oczywiście nie znaczy że wersja czerwona ich nie daje. Daje, ale w znacznie delikatniejszym stopniu. 

I na koniec ostatnia kwestia, która w przypadku opisywanego dzisiaj kosmetyku odgrywa bardzo dużą rolę, czyli wysoka cena. Moim zdaniem jest ona wysoka i niekorzystna w przypadku zakupu pojemności 250 ml, bądź pojedynczych butelek. Ja zawsze decyduję się na jej zakup podczas promocji w SuperPharm kiedy jest dostępna w dwupaku po 500 ml - nie przypomnę sobie w tej chwili ceny, ale na pewno jest to ok. 60 zł, może nawet trochę mniej. 60 zł za produkt wysokiej jakości, który mimo, że używam codziennie jest niesamowicie wydajny, bo starcza mi na około 10 miesięcy. Inne, tanie płyny micelarne o małych pojemnościach zawsze kupowałam co miesiąc, bądź dwa więc analizując koszta wydatek jest niemal identyczny, z tą różnicąże w przypadku Biodermy płacimy jednorazowo, a tutaj cena nam się rozbija na więcej miesięcy. 

Z przyjemnością zużyłam litr Biodermy Sensibio H2O, natomiast od razu kiedy się skończyła wróciłam do wersji zielonej o której tak często w dzisiejszym poście również Wam wspominam.

Aha, aktualnie w SuperPharm jest następująca promocja:



A Wy przy użyciu jakich kosmetyków wykonujecie d e m a k i j a ż? :)

PS. Chciałybyście może przeczytać na moim blogu post o kanałach na Youtube które regularnie oglądam i lubię? :) 

17.02.2016

MASCARA MAYBELLINE LASH SENSATIONAL

Cześć! Bezdyskusyjnie jednym z głównych atrybutów kobiety są rzęsy. Wachlarzyk kruczoczarnych, perfekcyjnie rozdzielonych, subtelnie podkreślonych długich rzęs stanowi piękną oprawę oczu i nadaje charakter spojrzeniu. Niestety nie każda z Nas jest obdarzona pięknymi i wyrazistymi  rzęsami z natury, czy też nie każda z Nas decyduje się na tak popularne ostatnio sposoby uzupełniania rzęs, w związku z tym niezbędnym elementem każdego makijażu jest właśnie tusz.

Ja poszukuję w tuszu efektu wydłużenia rzęs, pogrubienia i podkreślenia mocnym, czarnym tuszem, przy jednoczesnym ich niesklejeniu i rozczesaniu. Fajnie też, jeśli tusz choć delikatnie je podkręca. Przede wszystkim zależy mi jednak na tym, żeby moje rzęsy były po prostu widoczne zza okularów które noszę! :)

Zapraszam Was dzisiaj na recenzję mascary, która przez ostatnie tygodnie stała się dość popularna w blogosferze i przepełniona pozytywnymi opiniami na jej temat. Czy  ja również dołączyłam do grona fanek tuszu Maybelline? O tym w dalszej części recenzji o Lash Sensational


Tusz marki Maybelline przyciągnął mnie głównie swoją przepiękną moim zdaniem szatą graficzną. To lekko metaliczne, brudnoróżowe opakowanie w połączeniu z czernią wygląda zarówno uroczo i dziewczęco, jak i elegancko. Fakt, że po kilku miesiącach opakowanie nie wygląda już tak efektownie, bo ma tendencję do tego żeby się rysować, a napisy ścierać, no ale nie wymagajmy cudów, to tylko tusz za 35 zł i wiadomo, że nie wszystko będzie idealnie. A eksploatacja opakowania, i to po takim czasie kiedy produkt i tak powinno się już wymienić na nowy myślę, że nie jest jakimś wielkim minusem. 


Zgrabna, sylikonowa szczoteczka o lekko zaokrąglonym kształcie pozwala równomiernie podkręcić rzęsy, a zróżnicowana długość jej wypustek wpływa na jeszcze większą precyzję.  Szczoteczka dobrze współpracuje z konsystencją tuszu - zarówno w momencie otwarcia tuszu, kiedy jest ona bardzo rzadka i mokra, jak i później kiedy staje się bardziej gęsta. A kolor tuszu to oczywiście czerń - mocna i wyrazista.


Okej, to czas na najważniejsze, czyli efekty! Mascara tuż po otwarciu, oraz przez pierwsze tygodnie jest bardzo mokra i rzadka, co powoduje, że trzeba się nieźle napracować żeby uzyskać chociażby dostateczny efekt, nie mówiąc już o w pełni satysfakcjonującym. Tusz bardzo mocno skleja rzęsy, absolutnie ich nie rozdziela, ani nie wydłuża. Jedynie co podkręca, ale nawet ładnie podkręcone, a sklejone rzęsy nie wyglądają dobrze.

Uspokojona pozytywnymi opiniami w internecie, według których tusz jest doskonały dopiero po kilkunastu dniach od otwarcia cierpliwie czekałam na efekt. I rzeczywiście w pewnym momencie zaczęłam zauważać progres, bo tusz przestał być tak rzadki i klejący, a rzęsy zaczęły stawać się rozczesane i wydłużone. Oczekując więcej i więcej okazało się jednak, że efekt już nie postępuje, a zatrzymał się w miejscu.


Po kilku tygodniach od otwarcia Lash Sensational przy pierwszej warstwie bardzo precyzyjnie oblepia nawet najmniejsze rzęsy tuszem. W miarę dobrze je rozczesuje, delikatnie wydłuża i robi to, co jest jego atutem już od pierwszego użycia, czyli podkręca. Efekt jest moim zdaniem bardzo ładny, choć nie tak spektakularny jakiego spodziewałam się po tym jak bardzo jest wychwalany w blogosferze, no i po porównaniach do mojego ulubionego So Couture marki L'Oreal.

Druga warstwa zdecydowanie pogłębia efekt, który staje się bardziej sztuczny, wieczorowy, i nadaje jeszcze bardziej wyrazistego charakteru rzęsom znacznie je pogrubiając. Niestety w przypadku drugiej warstwy tusz znów ma tendencję do sklejania, co można jeszcze oczywiście wyczesać, ale to wydłuża czas malowania, a na czynności związane z rzęsami lubię nie poświęcać zbyt wiele czasu.

Jak tusz zachowuje się w ciągu dnia? Nie odbija się na górnej powiece, i nie kruszy się, ani nie osypuje. Jedyne zastrzeżenia pod tym względem mam do tego, że w czasie deszczowej pogody, bądź przy łzawieniu z oczu lubi się rozmazywać i tworzyć tzw. pandę. Paradoksalnie, przy demakijażu oka ciężko się go pozbyć i dokładnie zmyć w całości, a nie jest to tusz wodoodporny.

Poniżej zdjęcia efektu jaki daje tusz około dwa miesiące po otwarciu.
Kolejno od lewej: bez tuszu, jedna warstwa i dwie warstwy.

Wydaje mi się, że efekt prezentuje się fajnie :)


Okej, czas więc na krótkie podsumowanie, bo generalnie napisałam o nim zarówno dużo dobrego, jak i złego. Uważam, że produkt jest średni i że trochę za dużo pozytywnego szumu zrobiło się w okół niego, choć wiadomo że co osoba to opinia. Na każdych rzęsach tusz zareaguje inaczej, a też każda z Nas ma inne preferencje do do tego jaki efekt chce uzyskać. Tusz Maybelline daje fajny efekt, ale dopiero po jakimś czasie po otwarciu, a w dodatku mimo fajnej szczoteczki i tak wymaga precyzji i dokładności w aplikacji, bo niby z czasem jest mniej mokry, ale jednak ciągle ma tendencje aby rzęsy sklejać.  Jego zaletą jest to jak podkręca rzęsy, i jak głęboki, czarny kolor im nadaje. Z czasem też dobrze je wydłuża :) Podoba mi się jaki efekt daje po jednej warstwie.

W sumie może dlatego tak surowo go oceniam, bo nastawiłam się na jego duże podobieństwo do ulubionego So Couture z L'Oreala? ;))

A Wy czego oczekujecie od tuszu do rzęs? 
Jaki jest obecnie Waszym ulubieńcem? :)

16.02.2016

HAUL | COCOLITA | KOSMETYKOMANIA | PIXIE COSMETICS {M.IN. ESTEE LAUDER, CATRICE, L'OREAL, REAL TECHNIQUES ... }


Hej! Kilka postów wstecz opublikowałam wishlistę kosmetyczną na kilka najbliższych miesięcy, i niemal od razu wzięłam się też za jej realizację :) Zapraszam Was dzisiaj na haul zakupowy z drogerii internetowych: cocolita.pl i kosmetykomania.pl, oraz ze strony sklepu Pixie Cosmetics

Najpierw zdecydowałam się na zamówienie w mojej ulubionej drogerii internetowej Cocolita.pl - ulubionej, bo jest tam na prawdę duży wybór kosmetyków, przede wszystkim w korzystniejszych cenach, niż stacjonarnie, czy nawet w innych drogeriach internetowych.  Ponadto tylko tam dostępny był mój priorytetowy zakup :)

Zamówiłam:


- Podkład Estee Lauder Double Wear Light w kolorze 0,5, w bardzo korzystnej cenie, bo znacznie niższej niż w Sephorze, czy Douglasie. Właściwie myślałam nad nim już od jakichś dwóch miesięcy, i niby byłam pewna, że chcę go kupić, ale jednak wahałam się ze względu na to, że mogłabym online nie trafić pod względem koloru i oczywiście ze względu cenę. Stacjonarnie kosztuje ok 179 zł, i jestem pewna że za tę cenę na pewno bym go nie kupiła, natomiast online 139 zł - generalnie to nadal dużo, ale jednak mniej :) Zawsze używam drogeryjnych podkładów, jedne sprawdzają się lepiej, inne gorzej, ale chciałam sprawdzić jak się do nich mają podkłady z nieco wyższej półki. Moje pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne, i na szczęście z koloru również jestem zadowolona! Odkryłam już nawet niewielkie podobieństwo do innego, znacznie tańszego drogeryjnego podkładu, ale to muszę jeszcze dokładniej zweryfikować. A o tym jak sprawdzi się na dłuższą   metę na pewno napiszę też za jakiś czas :)


 - Kolejny raz nie zdecydowałam się jeszcze na oryginalny i tak wychwalany Beauty Blender, a skusiłam się na gąbeczkę Miracle Sponge marki Real Techniques, którą już kiedyś miałam, ale przez nieumiejętne mycie szybko zniszczyłam. W przeciwieństwie do pędzli tej marki za którymi nieprzepadam jakoś szczególnie, gąbeczka sprawdza się na prawdę świetnie. Myślę, że pojawi się na jej temat post porównujący ją do produktu Deni Carte, którą też kupiłam całkiem niedawno.


- Dla moich brwi zamówiłam tak wychwalaną wszędzie kredkę Eye Brow marki Catrice realizując tym samym kolejny punkt mojej wishlisty. Zdecydowałam się na kolor 40, i jak się okazuje całkiem nieźle trafiłam. Kolor jest przede wszystkim w dość neutralnej tonacji, a w połączeniu z naturalnym kolorem moich brwi jest nie za jasnym, ani nie za ciemnym dość chłodnym brązem. Gdyby ten kolor zawierał w sobie jeszcze delikatne szare tony byłby idealny. Choć generalnie po kilku użyciach muszę przyznać, że kredka sama w sobie nie robi jakiegoś wielkiego szału. No zobaczymy ...

- Skoro już jesteśmy przy temacie brwi wybrałam sobie też pęsetkę do ich regulacji marki Deni Carte. Trochę dlatego, że brakowało mi właśnie 7 zł do darmowej dostawy, i trochę dlatego, że chciałam już moją starą pęsetkę wymienić na coś nowego. Nie ma się nad czym rozpisywać, ot zwykła, całkiem fajnie wyprofilowana pęseta. 


- Średnio zadowolona z Maybelline Lash Sensational postanowiłam zamówić też nowy tusz do rzęs. 
Początkowo chciałam wybrać jakiś z serii Volume Million Lashes, natomiast ostatecznie do koszyka wpadł False Lash Wings  marki L'Oreal, którego byłam bardzo ciekawa.  Póki co sprawuje się w miarę ok, ale muszę uzbroić się w cierpliwość, bo czuję, że jak lekko zaschnie będzie świetny!

Kilka miesięcy temu kupując pędzel do różu zamiast sięgnąć po sprawdzone Hakuro, zdecydowałam się wypróbować produkt marki Beauty Crew. Używam go do dziś, jednak nie przypadł mi do gustu tak mocno abym sięgała po kolejne pędzle tej marki i generalnie uważam, że jest słaby - już od pierwszego użycia zdarza się, że wypada z niego włosie i mycie również mu nie służy. Dlaczego do tego nawiązuję ... Cocolita znów zaskoczyła mnie miłą niespodzianką dołączoną do zamówienia! Sama na pewno nie kupiłabym już pędzli Beauty Crew, a jak się okazuje modele które otrzymałam, czyli pędzel BCF-38, do podkładu i kosmetyków mineralnych, BCP-81 do korektora, bądź rozświetlacza, oraz BCL-40 do ust, są zupełnie inne niż ten do różu, i są całkiem niezłe! Szczególnie ten do korektora! :) Zawsze uważałam, że tego typu pędzel jest zbędny, ale jak się okazuje ... niekoniecznie :)



Dostałam również do przetestowania tak wychwalaną w blogosferze odżywczą pomadkę z peelingiem marki Sylveco, i kolejny tester pudru ryżowego Ecocera.

Kilka dni później podczas śniadania i porannego przeglądania social mediów i maila, zobaczyłam informację, że płynny korektor Catrice na który od kilku tygodni polowałam zarówno stacjonarnie, jak i online, jest w końcu dostępny w drogerii internetowej kosmetykomania.pl.




Nie mogłam odpuścić takiej okazji, więc od razu dodałam do koszyka dwie sztuki Liquid Camouflage w kolorze 010 Porcelain, a także kultowego kamuflażu w słoiczku, czyli Camouflage Cream marki Catrice. Dobrze, że zdecydowałam się na zamówienie tak szybko, bo kilka dni później najjaśniejszy kolor znów został wykupiony :) 


Ostatnio zainteresowałam się też w końcu tematyką podkładów mineralnych, które już od jakiegoś czasu chodziły mi po głowie. Fajnie, że większość marek oferuje możliwość zakupu próbek, bo ze względu na tak bogate gamy kolorystyczne tego typu podkładów na prawdę ciężko zdecydować się na jeden konkretny kolor pełnowartościowego produktu. Sklep Pixie Cosmetics oferuje możliwość zamówienia 3 darmowych próbek (1ml), a jedynym warunkiem jest opłacenie kosztów przesyłki - tj. ok. 8 zł. 

Wybrałam 3 darmowe próbki podkładu Amazon Gold, w następujących kolorach które wydały mi się najbardziej trafione do mojego kolorytu - satin sand, silk beige i victorian lace. Oprócz darmowych próbek, kupiłam też jeden dodatkowy tester podkładu Minerals Love Botanicals w kolorze - cashmeree. Każda próbka poza 3 darmowymi kosztuje jedyne 3,90.

Do zapoznania się z ofertą odsyłam Was na stronę internetową: pixiecosmetics.pl.

No, to na najbliższe kilka tygodni robię sobie szlaban na kolorówkowe zamówienia!
A Wy co fajnego kupiłyście w ostatnim czasie?:)


15.02.2016

L'OREAL TRUE MATCH N1 IVORY NOWA WERSJA

Czeeeeeeeść! Witam Was po dwutygodniowej przerwie, która początkowo spowodowana była sesją, a później odpoczynkiem po sesji, i tym, że ze względu na ferie zimowe miałam też na tydzień ośmioletniego gościa, który niemal nie odstępował mnie na krok :) Dzisiaj natomiast wracam do Was pełna energii i motywacji, żeby pracowicie spędzić ten ostatni tydzień przerwy międzysemetralnej! Mam nadzieje, że uda mi się zrealizować plan i dodawać przez te 7 dni posty codziennie! Jeśli macie jakieś propozycje dotyczące postów, które chciałybyście zobaczyć na moim blogu - czekam na sugestie :)

Pisząc dzisiejszą recenzję dotyczącą podkładu True Match marki L'Oreal nie mogłabym nie odnieść się do posta, który powstał niecałe dwa lata temu, i do dziś jest najchętniej czytanym tekstem na moim blogu. Oczywiście, jeśli jesteście ciekawe zapraszam Was tutaj, natomiast dzisiaj skupię się na recenzji nowej wersji, i ze względu na to, że chcąc nie chcąc nasuwają się pewne elementy porównania do wersji poprzedniej, to rozwinę też tę kwestię, ale to może na końcu żeby zachować jako taki porządek :) 



Podkład znajduje się w prostokątnej, szklanej buteleczce z pompką, co jest słusznym rozwiązaniem bo bardzo ułatwia aplikację. Opakowanie wygląda w miarę elegancko, minimalistycznie i typowo dla marki L'Oreal.


Kolor jaki wybrałam dla siebie, to oczywiście najjaśniejszy odcień N1 Ivory. Seria True Match charakteryzuje się bogatą gamą kolorystyczną i każdy na pewno znajdzie idealnie kolor dla siebie. Ivory jest w tym przypadku rzeczywiście przyjemnie jasnym kolorem w żółtej tonacji. Pod względem koloru podkład trafił do moich makijażowych ulubieńców roku 2015...


... natomiast jeśli o efekt chodzi - kompletne szaleństwo, bo jednego dnia wygląda ekstra, innego kompletna porażka - i tym razem niezależnie od kremu bazowego, czy sposobu aplikacji. Każdego dnia mogę liczyć na psikus z jego strony, bądź spore zaskoczenie. 




Konsystencja jest rzadka, i dość lejąca. Podkład dobrze się rozprowadza, ale mam wrażenie że dość nierównomiernie. Pozornie wydaje się być nawilżający, a w buteleczce widać nawet niewielkie rozświetlające drobinki, jednak po zaaplikowaniu ujawnia się jego specyficzna, sucha konsystencja. W mniej problematycznych strefach twarzy wygląda całkiem nieźle, bo ładnie wygładza strukturę twarzy, ale niekiedy ma tendencję do tego aby w mniejszym, bądź większym stopniu uwidaczniać pory, bądź w niektórych miejscach na twarzy zbierać się i tworzyć małe suche plamki.  Z daleka być może jest to niewidoczne, ale z bliska wygląda nieestetycznie. Dodatkowo też każda suchsza partia twarzy zostanie przez niego podkreślona. 

Mam cerę mieszaną w kierunku do tłustej i generalnie nie mam problemów z przesuszeniem, a jednak... Nie wyobrażam sobie jak może zachowywać się w takim razie na cerze suchej, a co ciekawe, posiadaczki owego typu cery piszą na jego temat pozytywne recenzje, hm ;)

Wspomniane drobinki, które są mocno widoczne w buteleczce na twarzy są raczej niezauważalne. W mojej opinii odbijają one po prostu światło, nadając zdrowszy, mniej ziemisty efekt, a jakikolwiek brokat czy drobinki same w sobie nie są widoczne. 


True Match czasami ładnie stapia się z moją skórą, a czasami nie - od czego to zależy nie wiem, bo dzieje się tak nawet podczas używania tych samych sposobów aplikacji, i kremów bazowych.  Na pewno dobre dopasowanie pod względem koloru powoduje, że nie jest to aż tak zauważalne, jak mogłoby być gdyby podkład był np. za ciemny, bądź w złej tonacji. Warto wspomnieć, że najlepiej prezentuje się zaaplikowany zwilżoną gąbeczką, a najgorzej palcami. 

Podkład nie kryje za dobrze, ale efekt można stopniować. Na pewno 1-2 cienkie warstwy ujednolicają koloryt i zakrywają np. niewielkie przebarwienia. Z większymi niedoskonałościami nie radzi sobie za dobrze, bo ma tendencje do tego aby je podkreślać. True Match daje dość naturalny efekt, jest lekki i nie tworzy efektu maski. Nie matowi zbyt mocno, a jego wykończenie określiłabym jako satynowe, bo mimo tej dość pudrowej konsystencji, dzięki mikroskopijnym drobinkom ładnie współgra ze światłem.

Trwałość jest raczej średnia; podkład zastyga na twarzy, ale po ok. 8 godzinach zaczyna się tworzyć ciastko, i podkład zaczyna się ścierać z niektórych partii twarzy. 


Według producenta NOWA FORMUŁA, została wzbogacona o trzy nowe, hybrydowe pigmenty, które bardziej efektywnie dopasowują się do ciepłej, zimnej i neutralnej tonacji skóry. Ich zadaniem jest gwarancja efektu nieskazitelnej, naturalnie wyglądającej skóry. Znalazły się tu aż cztery olejki eteryczne, które mają zapewnić wyjątkowy komfort aplikacji i równomierne wykończenie makijażu. Nowa, kremowa formuła True Match zawiera też kombinację gliceryny, witaminy E i B5, które mają zapewnić gładkość i miękkość skóry w dotyku. 

Szczerze mówiąc patrząc przez pryzmat powyższych zapewnień producenta nie zauważyłam w tych kwestiach jakiejś spektakularnej zmiany. Kolor w obu wersjach jest jaśniutki i ma neutralny odcień, natomiast tutaj mam wrażenie, że delikatnie ciemnieje po aplikacji. Konsystencja nowego True Match rzeczywiście jest mniej sucha niż poprzednio, ale jednak nadal sucha. Mam wrażenie, że wcześniej znacznie mniej podkreślał suche partie na twarzy, a jeśli już się tak działo to dobry krem załatwiał sprawę. Na plus zmieniło się opakowanie, które jest teraz troszeczkę wyższe, ale smuklejsze, i jeszcze bardziej minimalistyczne. Pod względem wykończenia i krycia myślę, że nie zmienił się w ogóle, ale na pewno poprawiła się jego trwałość która teraz sięga tych obiecywanych 8 godzin :)

Ogólnie porównując starą i nową wersję nie uważam, aby nowa była jakoś znacząco lepsza od poprzedniej. Śmiało mogę jednak stwierdzić, że w przypadku poprzedniej wersji byłam skłonna ponownie kupić ten produkt, a nowej wersji na pewno nie kupię ponownie. No chyba, że będę potrzebowała podkładu który ma idealny odcień, to wtedy True Match jest pewniakiem, natomiast jeśli chodzi o działanie, to przez jego kaprysy ... no ... niechętnie.  

A Wy co myślicie o podkładzie L'Oreal True Match? :)

Pozdrawiam, i zapraszam na blog jutro,
pojawi się haul zakupowy z Cocolity i Kosmetykomanii, i Pixie Cosmetix :)

1.02.2016

SYLVECO HIBISKUSOWY TONIK DO TWARZY


Marka Sylveco zadebiutowała w mojej pielęgnacji, i na blogu także, oczyszczającym peelingiem z korundem i skrzypem polnym, który doskonale się u mnie sprawdza. Jako, że idealnym dopełnieniem pielęgnacji, po oczyszczaniu jest tonizacja, wybierając produkt do tego celu również skusiłam się na wspomnianą powyżej markę i kupiłam hibiskusowy tonik do twarzy, o którym dziś Wam opowiem. 

W pierwszej części dzisiejszego posta, trochę w ramach wstępu, rozwinę kwestię tonizacji, z racji tego, że jest to często pomijany, a bardzo istotny krok w pielęgnacji!
Po wykonaniu demakijażu, i innych kroków związanych z oczyszczaniem twarzy zastosowanie toniku jest pewnego rodzaju dopełnieniem, ponieważ przywraca odpowiedni poziom pH skóry, które zostaje naruszone w czasie wcześniejszych kroków. Naturalny, kwaśny odczyn skóry ma wpływ na jej funkcje obronne, i nie jest tak korzystnym środowiskiem do osiedlania się bakterii czy grzybów. Tonik rewelacyjnie odświeża i orzeźwia cerę. Usuwa również nadmiar sebum, zanieczyszczeń, bądź resztek makijażu. Dzięki składnikom aktywnym przygotowuje skórę do kolejnych etapów pielegnacji. 

Przyznam szczerze, że przed tym jak poznałam owy tonik pomijałam ten krok w pielęgnacji, przede wszystkim dlatego, że nie zauważałam żadnych pozytywnych efektów. Dlaczego? Bo wybierałam głównie produkty zawierające alkohol, w przypadku których łudziłam się, że będą działy bakteriobójczo + będą szybciej wysuszały aktualne niedoskonałości. Nic bardziej mylnego, jeśli tonizacja to z kosmetykami, które tego składnika w składzie nie zawierają w wysokim stężeniu!


Tonik marki Sylveco jest hypoalergiczny, i ma według producenta: działanie ochronne, rewitalizujące i wzmacniające. Ponadto jest przeznaczony do każdego rodzaju cery. Dzięki dużej zawartości składników nawilżających, skutecznie zabezpiecza skórę przed utratą wilgoci, zapewniając jej odpowiedni poziom nawodnienia. Tonik o lekkiej żelowej formule odświeża i zmiękcza, łagodzi podrażnienia. Uzupełnia demakijaż, może być stosowany wielokrotnie w ciągu dnia na twarz, szyję i dekolt. Pozostawia skórę wyraźnie czystą i promienną, przygotowując ją do dalszych etapów pielęgnacji. 

A jego skład jest następujący: Woda,  Ekstrakt z hibiskusa,  Gliceryna,  Ksylitol,  Panthenol,  Ekstrakt z aloesu,  Glukozyd kokosowy,  Alkohol benzylowy,  Guma ksantanowa,  Kwas fitowy,  Kwas dehydrooctowy 


Wizualnie tonik znajduje się w niewielkiej (150 ml), zgrabnej buteleczce w typowej dla produktów Sylveco, ładnej i spójnej, szacie graficznej. Podoba mi się nawiązanie kolorystyczne do hibiskusa, taki mały, ale miły szczegół.

Trudno określić jego zapach, jest mocno ziołowy, i lekko kwaskowy. Nie jest jakiś słodki, owocowy i przyjemny, ale jak najbardziej znośny.

Kwestią sporną w przypadku tego produktu jest konsystencja. Jednym odpowiada, natomiast innym przekreśla cały kosmetyk. Nie jest ona bowiem typowa dla toników, które kojarzą się raczej z lekkimi, wodnistymi kosmetykami. Tutaj konsystencja jest wodnisto-żelowa, która generalnie może wydawać się ciężka i lekko klejąca, ale tylko podczas gdy wylewamy ciemno czerwony płyn na wacik. To dlatego, że nie wsiąka on całkowicie (może to i lepiej, bo większa ilość ląduje na twarzy, a nie zostaje w waciku) tylko spora ilość balansuje po jego powierzchni. Żeby nie rozlać trzeba po prostu aplikować jego mniejszą ilość. W użyciu jest dość 'śliski, po skórze sunie łatwo i szybko, ale jednak też nie wsiąka w nią od razu, a dopiero po chwili. Ostatecznie jednak nie pozostawia drażniącego filmu, ani klejącej warstwy, a lekką osłonkę ochronną która przez kilka kolejnych minut świetnie łagodzi i uspokaja skórę (po peelingu przede wszystkim) i daje przyjemne uczucie odświeżenia i dobrze oczyszcza. Początkowo myślałam, że nie będę zadowolona z tej konsystencji, ale z każdym użyciem przekonuję się do niej coraz bardziej, absolutnie mi nie przeszkadza, a wręcz uważam ją za atut.


Jeśli o działanie chodzi, uważam że ten hibiskusowy tonik do twarzy, mimo to, że kosztuje jedynie ok. 16 zł, na prawdę daje radę, i rzeczywiście ma bardzo dobry wpływ na moją cerę. Począwszy od przyjemnego złagodzenia po peelingu np., uczucia odświeżonej, oczyszczonej, miękkiej skóry tuż po aplikacji, po przyjemnie nawilżoną, mniej przetłuszczającą się, wygładzoną i w wyraźnie lepszej kondycji! Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że kosmetyk naturalny, o tak krótkim składzie może tak rewelacyjnie działać!

A Wy, tonizujecie twarz codziennie po demakijażu i oczyszczaniu twarzy? :)
Jaki kosmetyk jest Waszym faworytem w tej kategorii? :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka