24.04.2016

RIMMEL STAY MATTE 003 PEACH GLOW


Gdybym miała wskazać jeden jedyny kosmetyk, który lubię najbardziej nie miałabym wielkiego problemu z wyborem, bo byłby to na milion procent on - Stay Matte, puder prasowany marki Rimmel! Patrząc przez pryzmat mojego wyboru można pomyśleć, że mam w takim razie niewielkie wymagania, ale ja bardzo się cieszę, że przynajmniej w tej kategorii mam pewniaka, który spełnia je w 100%, a przy okazji jest tani (ok. 24 zł), i łatwo dostępny.



Już na pierwszy rzut oka można zauważyć, że mamy do czynienia z produktem z niższej półki na co wskazuje jego kompletnie niedopracowane opakowanie. Może i nie jest jakoś szczególnie brzydkie, ale na pewno nie jest luksusowe, czy eleganckie, no takie normalne. Większe zastrzeżenia można mieć co do tego, że jest słabej jakości - np. w torebce opakowanie w każdej chwili może się otworzyć, co może poskutkować połamaniem pokrywki i połamaniem pudru. Z kwestii praktycznych minusem jest też to, że nie ma lusterka.


Wszystkie minusy związane z opakowaniem wynagradza mi jednak jakość samego pudru!
Po pierwsze idealnie matuje, a to właśnie na tym głównie zależy mi, kiedy sięgam po puder! Lubię też to, że bardzo ładnie dopasowuje się do podkładu i skóry, a co za tym idzie ładnie wygładza i zmiękcza jej strukturę. Wybrałam kolor 003 Peach Glow, jeden z jaśniejszych kolorów o lekko żółtawym, ciepłym tonie, który na twarzy daje bardzo ładny, zdrowy koloryt skóry. Co ważne, dobrze wyrównuje kolor wcześniej zaaplikowanego podkładu, a w przypadku lekko za ciemnych, delikatnie je rozjaśnia. Jeśli chodzi o krycie Stay Matte oceniam je na prawdę dobrze, i świetnie, że w zależności od sposobu aplikacji można je budować, od lekkiego przy użyciu puchatego pędzla, po konkretniejsze za pomocą puszka. Ja korzystam z pośredniej wersji, i uzyskuję średnie krycie używając do jego aplikacji pędzla typu flat top, a ściślej Hakuro H50S. Efekt chwilę po aplikacji pudru to ładnie zmatowiona cera, i utrzymuje się stosunkowo długo, natomiast w ciągu dnia mat stopniowo przechodzi w bardziej satynowe wykończenie. Mimo cery mieszanej nie mam problemów z nadmiarem sebum, dlatego też jestem zadowolona z efektu jaki daje ten podkład na mojej skórze przez cały dzień, bez poprawek! Oczywiście powyższy tekst zawiera moje spostrzeżenia na jego temat kiedy stosuję go na podkład, czyli standardowo jak to puder. Wspominam o tym, bo w okresach, kiedy moja skóra jest w dobrym stanie (co zdarza się ostatnio bardzo rzadko), a ja nie potrzebuję pełnego makijażu, używam go solo, tj. ewentualne mniejsze zmiany przykrywam korektorem, a całą buzię matuję pudrem, i wtedy też sprawdza się fajnie, ale trwałość nie jest już tak dobra jak w połączeniu z pudrem.

Zdaję sobie sprawę, że tak mocno zachwalany przeze mnie puder, u wielu z Was może się nie sprawdzać, bo opinii, zarówno tych dobrych, jak i złych jest w sieci mnóstwo. Używam go od hmmm... 5 lat, i niezmiennie jestem z każdego opakowania, które kupuję, zadowolona. Ja mam cerę mieszaną, w kierunku do tłustej, i nie mam problemu z nadprodukcją sebum w ciągu dnia, więc makijaż twarzy, tj. podkład i puder zwykle trzymają się u mnie dobrze przez większość część dnia, a pod koniec dnia efekt stopniowo staje się bardziej satynowy, niż matowy, ale moja skóra się nie błyszczy. Jeśli nie macie bardzo dużych wymagań co do pudru, i bardziej mieszaną, niż tłustą cerę to bardzo Wam go polecam! :) 

16.04.2016

AA HELP KREM NAWILŻAJĄCY - idealny jako baza pod podkład!

Hej! Bardzo długo szukałam lekkiego kremu nawilżającego, który będzie stanowił fajną bazę pod podkład przyjemnie nawilżając skórę i wygładzając jej strukturę, i przez długi czas większość kremów nawilżających, które próbowałam wykorzystywać w tej roli, niekoniecznie się sprawdzało. Mam też problem z tym, że większość z nich zapycha moją skórę wywołując efekty odwrotne do zamierzonych, no i im więcej produktów pielęgnacyjnych używam, tym mam wrażenie, że jest z nią gorzej więc dotychczas używanie bazy/kremu bazowego bardzo często pomijałam. Całkiem przypadkowo odkryłam w kosmetyczce mojej mamy niepozorny krem, który jak się okazało przy pierwszym użyciu okazał się zbawienny dla mojej mocno podrażnionej wówczas skóry, i ukoił pieczenie kilku suchych plam, które się na niej pojawiły. Zupełnie niespodziewanie okazało się też, że podkład który na niego zaaplikowałam wyglądał znacznie lepiej niż zwykle! Hm, postanowiłam przyjrzeć mu się bliżej, i zasłużył na to, aby mieć dziś swoje pięć minut na blogu, mowa o: kremie nawilżającym marki AA z serii HELP, przeznaczonej dla skóry atopowej. 


Producent zapewnia, iż jest to krem o lekkiej konsystencji stworzono specjalnie z myślą o pielęgnacji skóry nadwrażliwej, skłonnej do podrażnień, podatnej na przesuszanie i źle tolerującej typowe kosmetyki. Doskonale nawilża i regeneruje skórę oraz działa łagodząco. 
Formuła kremu została pozbawiona wszelkich substancji drażniących - nie zawiera alergenów, barwników, kompozycji zapachowej ani konserwantów, w tym także parabenów - aby maksymalnie ograniczyć ryzyko wystąpienia reakcji uczuleniowej. Cucurbityna, hamując syntezę histaminy, skutecznie łagodzi objawy zapalenia.  Olej z ogórecznika lekarskiego zawierający 23% kwasu γ-linolenowego redukuje przeznaskórkową utratę wody i zapobiega podrażnieniom skóry wywołanym jej nadmiernym przesuszeniem. Gliceryna zwiększa zdolność wiązania wody w skórze, poprawiając jej gładkość i elastyczność. Skwalan z oliwek i witamina E odbudowują i wzmacniają naturalną barierę skóry, chroniąc ją przed działaniem szkodliwych czynników środowiska. [http://kosmetykiaa.pl/produkty/oferta/cosmetics/twarz/aa_help_cera_atopowa.htm] 



Krem rzeczywiście ma lekką konsystencję, łatwo i przyjemnie rozprowadza się na skórze, i bardzo szybko wchłania. Ogromny plus za to, że nie pozostawia skóry nieprzyjemnie klejącej, czy tłustej. Skóra po jego wchłonięciu jest wygładzona - kiedy aplikuję na niego podkład mam wrażenie jakbym rozsmarowywała go na jakiejś niewidzialnej, idealnej i plastycznej masce (ach, ta parafina w składzie ...) - ale oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu! Po aplikacji kremu czuję przyjemne, lekkie nawilżenie skóry, i dzięki temu suche miejsca na twarzy, czy suche skórki nie są widoczne kiedy zaaplikujemy podkład. Doraźne nawilżanie jest jego dobrą stroną, aczkolwiek trudno mi stwierdzić, czy na dłuższą metę rzeczywiście sprawdzi się na skórach wymagających mocnego  nawilżania. Te dwie powyższe cechy skutkują tym, że uważam go za doskonały krem bazowy pod podkład, czego bardzo potrzebowałam np. przy podkładzie Estee Lauder Double Wear, którego aktualnie używam, i który jest wymagający przy aplikacji, obciążający i wysuszający skórę. Ponadto, tak jak wspominałam we wstępie krem pomógł mi pozbyć się niewielkich, suchych i piekących podrażnień na twarzy. Łagodzi też szczypiącą skórę, kiedy przesadzę z ilością Effaclaru, który ostatnio zaczęłam używać na noc. 

Krem nie zawiera alergenów, parabenów i barwników, ale ... zawiera parafinę, która jak wiemy może skutkować zapychaniem, i pogorszeniem stanu cery. Tak jak wspomniałam, kremy nawilżające bardzo często pogarszają stan mojej cery, a w przypadku tego kremu tego nie zauważyłam. Może dlatego, że moja skóra i tak była już w złej kondycji? W każdym bądź razie stosuję go głównie na czoło i policzki, oraz gdzieniegdzie w suchych okolicach, i po miesiącu nie zauważyłam negatywnych zmian. 

Krem jest ogólnodostępny w drogeriach, np. Rossmannie i cena 50 ml tubki to ok. 15 zł.


Jestem ciekawa jaki jest Wasz ulubiony krem na dzień stanowiący fajną bazę pod podkład? :)

9.04.2016

TUSZ DO RZĘS L'OREAL FALSE LASH WINGS


Hej! Nawet mój najbardziej minimalistyczny makijaż nie obejdzie się bez tuszu do rzęs, który ma za zadanie podkreślić moje spojrzenie, a konkretniej uwydatnić moje małe oczy ledwo widoczne zza okularów! Nie mam dużych wymagań, zależy mi głównie na tym aby moje rzęsy ładnie rozdzielone i wydłużone, oraz aby optycznie było ich więcej! Dotychczas najlepiej sprawdzał się u mnie tusz marki L'Oreal z serii Volume Milion Lashes So Couture, jednak w przypadku tego typu kosmetyków rzadko kupuję ponownie ten sam produkt, i tak też było tym razem. False Lash Wings, o którym dzisiaj mowa, to tusz którego aktualnie używam, i z którym też bardzo się polubiłam! O jego oczywistych zaletach, i mniejszych wadach w dalszej części tekstu - zapraszam! 


Mascara kusi nie tylko swoją nazwą bujnie oddziałującą na naszą konsumencką wyobraźnie, ale także nowoczesnym - przyciągającym wzrok srebrnym opakowaniem o ciekawym asymetrycznym kształcie i minimalistycznej szacie graficznej, także zachowanej w srebrno-czarnej kolorystyce.

Kolejną z charakterystycznych cech owego tuszu jest jego oryginalna, asymetryczna szczoteczka. Jej nieregularny kształt pozwana na ładne rozdzielenie rzęs i jej dodatkowa elastyczność umożliwia dokładne pokrycie tuszem każdego włoska. Początkowo myślałam, że ze względu na swoją wielkość będzie sprawiała problemy w aplikacji, jednak dzięki wygięciu zbliżonym do kształtu rzęs idealnie się dopasowuje!

Fajna jest też nie za mokra konsystencja tuszu, która w połączeniu ze szczoteczką nie skleja za mocno rzęs nawet przy kilku pierwszych użyciach. Kolor noir / black jest mocno czarny i wyrazisty. 


Efekt jaki daje ten tusz określiłabym jako wyrazisty i konkretny, ale przy tym dość naturalny - bardzo podoba mi się to połączenie! Jak zobaczycie na poniższym zdjęciu rzęsy są bardzo ładnie wydłużone! Tusz, mniemam, że dzięki tej ergonomicznej szczoteczce, bardzo równomiernie oblepia każdą rzęsę, w wyniku czego są one lekko pogrubione, optycznie jest ich więcej i sprawiają wrażenie bardzo lekkich - no jak skrzydełka motyla! Rzęsy są ładnie uniesione i podkręcone bez użycia zalotki! Może nie widać tego na zdjęciach, ale tusz rewelacyjnie spisuje się na dolnych rzęsach mocno je wydłużając i ładnie rozczesując. 

Po lewej zdjęcie saute, pierwszy rząd po prawej to rzęsy umalowane na szybko dwoma ruchami szczoteczki, a zdjęcia z dolnego rzędu pochodzą z innego dnia, kiedy to dokładnie pomalowałam dwie pełne warstwy. 


Tusz mocno zasycha na rzęsach dzięki czemu się nie rozmazuje, ale i nie osypuje w ciągu dnia. 
Jedynym jego minusem jest to, że zauważyłam, że pod koniec dnia trochę podrażnia oczy, tj. odczuwam lekki dyskomfort, zaczyna szczypać i po prostu muszę go zmyć. 

Podsumowując tusz bardzo mocno przypadł mi do gustu! Jestem bardzo zadowolona z efektu, jaki uzyskuję za jego pomocą. Podoba mi się w szczególności ta lekkość, i wyraźne wydłużenie rzęs. Jest on niewątpliwie zauważalny i efektowny, choć uważam że zdecydowanie bardziej dzienny, niż wieczorowy. 

Jak podoba Wam się efekt na rzęsach? 

**************************************************************************
PS. Przypominam o możliwości wzięcia udziału w moim rozdaniu, do czego Was serdecznie zachęcam :) ROZDANIE CATRICE LIQUID CAMOUFLAGE KOBO FACE SCULPING PALETTE KOBO LIQUID MATTE LIPSTICK




2.04.2016

INSTA MIX MARZEC '15


Cześć! Jako, że ostatnio trochę ogarnęłam mój blogowy Instagram i postanowiłam dodawać tam regularnie: zapowiedzi i informacje o nowych postach, inne zdjęcia mniej lub bardziej powiązane z tematyką kosmetyków, to dzisiaj zapraszam Was na mój pierwszy, ale nie ostatni, przegląd zdjęć dodanych na mój instagram w marcu! Myślę, że z racji tego, iż publikuję tam zdjęcia z nowych postów, jest to fajne podsumowanie i przypomnienie tego co się pojawiło w danym miesiącu. Poza tym w komentarzach bardzo często wspominacie o tym, że podobają Wam się moje zdjęcia więc mam nadzieję, że post tego typu Wam się spodoba! Zapraszam dalej :)


Jeśli regularnie śledzicie mój blog to na pewno kojarzycie pierwsze zdjęcie od lewej, gdyż jest ono zapowiedzią posta, który pojawił się w marcu jako pierwszy, dotyczącego porównania eyelinerów: L'Oreal Super Liner Blackbuster, Super Liner Perfect Slim, Wibo Deep Black i Maybelline Lasting Drama. Jeśli jeszcze go nie czytałyście, a lubicie malować wyraziste, czarne jaskółki na powiekach to koniecznie sprawdźcie!

Kolejne zdjęcie okazało się zupełnie niezwiązane z tematyką kosmetyczną, no ale co zrobię, że uwielbiam słodycze, a w szczególności te z Milki! Fajnie, że w Polsce zaczynają pojawiać się pyszności dostępne wówczas jedynie za granicą. Na zdjęciu przepyszne jajka czekoladowe z waniliowym musem w środku Milka LoffelEi!

Podkład Estee Lauder Double Wear Light, korektor Catrice Liquid Camouflage i puder Rimmel Stay Matte okazały się niezwykle zgranym duetem, i gościły w marcu na mojej twarzy najczęściej. Z czasem jednak z tego codziennego trio wyeliminowałam korektor Catrice, który okazał się zbyt obciążający, aby stosować go pod oczy codziennie, ale z podkładu i pudru jestem nadal zadowolona w pełni :)


W jedną z marcowych niedziel wybrałam się wraz z rodzicami do rodziny w Warszawie. O ile jeździmy tam już od wielu, wielu lat kilka razy w roku, tak dopiero ostatnio udało mi się namówić rodziców na krótką wizytę w Ikea w drodze powrotnej. O ile zdanie krótka wizyta w Ikea brzmi trochę nierealnie, tak udało mi się dotrzymać słowa, bo pod koniec grudnia byłam w Ikei z chłopakiem i tym razem chciałam dokupić tylko to, o czym zapomniałam ostatnio więc poszło szybko i sprawnie.

Jak widzicie na drugim zdjęciu nie zaszalałam, a do koszyka wpadło kilka następujących rzeczy: pościel Alvine Kvist, która planowałam kupić już ostatnim razem, ale nie wiedziałam jaki rozmiar; świece o zapachu lodów waniliowych, lodów malinowych i truskawek z malinami, bo po wypaleniu świecy którą kupiłam poprzednim razem żałowałam, że nie kupiłam ich więcej, z racji tego, że ładnie pachną, są dosyć wyczuwalne w pokoju ale nie powodują bólu głowy; sztuczny kwiatek w białej osłonce, lusterko stojące na toaletkę, i szklanki  z myślą o latte, którą ostatnio polubiłam pić. Znowu zapomniałam o kilku rzeczach, o których zakupie też myślałam, ale to na kolejną wizytę w Ikei, która z racji mojego wylotu i późniejszych planów na pewno nieprędko.

Opublikowałam również zdjęcie nowego kremu, a konkretniej lekkiego kremu nagietkowego marki Sylveco, którego ówcześnie zaczynałam używać. Koniec końców użyłam go zaledwie dwa razy, bo w kosmetyczce mojej mamy odkryłam nieużywany przez nią krem marki AA i przepadłam ... Wkrótce napiszę na jego temat post w którym dowiecie się dlaczego tak mocno się z nim polubiłam, a lekki krem nagietkowy jednak nadal musi poczekać na porządniejsze testowanie ;)


Po krótkiej przerwie w blogowaniu opublikowałam recenzję dotyczącą popularnego ostatnio korektora Catrice Liquid Camouflage, i oczywiście poinformowałam Was o tym na Instagramie powyższym zdjęciem. W recenzji wspominam o jego niewątpliwych zaletach, ale zwracam również uwagę na jego wady, które mimo to, iż jest świetnym produktem, również ma! Zresztą, wspominałam Wam już wyżej, że o ile sprawdza się super i idealnie zgrywa się z moim ulubionym podkładem i pudrem, tak nie nadaje się do codziennego stosowania pod oczy, ale więcej o tym w poście tutaj.  A jeśli chcecie go wypróbować, a macie problem z jego dostępnością zapraszam Was serdecznie do wzięcia udziału w moim rozdaniu, w którym jest do wygrania! O tym jak i gdzie za chwileczkę ...

A tymczasem kolejne zdjęcie zrobiłam chwilę po wyjściu z galerii, i przedstawia ono kilka swatchy nowych, płynnych matowych pomadek marki Golden Rose Longstay, kolejno od góry są to kolory: 1, 10 i 2. Na stoisku kompletnie zapomniałam sprawdzić przepiękny kolor opatrzony numerem 3, co poskutkowało tym, że skusiłam się na zakup szalonej, nietypowej 10, która jak się okazało niekoniecznie do mnie pasuje.

A na kolejnym zdjęciu przygotowania do posta z rozdaniem :) Nie mam w zwyczaju publikować tego typu zdjęć, ale jakoś kompozycja mi się ładnie zgrała i wyszła dość wiosennie więc jest :)


Tak jak wspomniałam kilka akapitów wyżej zorganizowałam wiosenne rozdanie na blogu, i jak widzicie na powyższym bannerze, bądź czytałyście już post tego dotyczący, macie możliwość dostać ode mnie trzy fajne kosmetyki: trudno dostępny korektor Catrice Liquid Camouflage w kolorze 010 Porcelain, zestaw do konturowania na sucho Kobo Face Sculping Palette będący nowością marki Kobo w drogerii Natura, i matową pomadkę Kobo Matte Liquid Lipstic w iście wiosennym kolorze -  402 Warmelon Juice. Jeśli chcecie przeczytać więcej szczegółów o rozdaniu, bądź chcecie się zgłosić zapraszam kilka postów wstecz, o tutaj. 

Chyba niezbyt dobrze idzie mi regularne działanie na Instagramie, bo w czasie świąt nie pojawiło się żadne zdjęcie koszyczka wielkanocnego, pisanek, zajączków, świątecznych ciast czy tym podobnych. :O Pojawiło się natomiast zdjęcie fajnego podkładu na wiosnę-lato, utrzymanego w wiosennym charakterze, i pojawiło się ono nieprzypadkowo, bo jest zapowiedzią recenzji podkładu Rimmel Wake Me Up 100 Ivory.

A ostatnie już zdjęcie to moja nowość z Golden Rose, czyli pomadka Longstay Liquid Matte Lipstick w kolorze 10, o której wspomniałam już wcześniej, i o której pojawiło się już na blogu pierwsze wrażenie, do którego Was odsyłam jeśli jesteście ciekawe :)


***

No i dobrnęliśmy do końca dzisiejszego podsumowania miesiąca na podstawie zdjęć publikowanych na Instagramie, i nasuwają mi się wnioski, że chyba nie jestem dobra w regularnym dodawaniu tam zdjęć! :) Znacznie lepiej idzie  mi codzienne przeglądanie inspirujących zdjęć i profili, ale z racji tego, że zdecydowałam się na tę serię, to myślę, że podziała to trochę motywująco i będę się starała publikować trochę więcej. Tego typu instamix są dość popularne na blogach, więc dajcie znać, czy w ogóle chcecie je oglądać również u mnie! Aha, no i jeśli nie śledzicie mnie jeszcze na Instagramie zachęcam aby to zrobić > https://www.instagram.com/_redttights/. Pozdrawiam! 

30.03.2016

PIERWSZE WRAŻENIE GOLDEN ROSE LONGSTAY LIQUID MATTE LIPSTICK 10


Cześć! Jeśli śledzicie mój blog już jakiś czas pewnie zauważyłyście, że bardzo rzadko pojawiają się tu recenzje produktów kolorowych do ust. Jest to związane z tym, że na co dzień generalnie pomijam ten krok w makijażu, i usta maluję raz na jakiś czas wyłącznie na jakieś uroczystości, bądź imprezy. Chcę to zmienić i ostatnio sukcesywnie powiększam swoje pomadkowe zbiory o matowe pomadki, bo właśnie takie podobają mi się najbardziej. Ostatnio, kiedy zobaczyłam nowość jaką oferuje marka Golden Rose - Liquid Matte Lipstick postanowiłam skusić się na jeden z kolorów i dziś przedstawię Wam krótkie pierwsze wrażenie na jej temat! :) 


Liquid Matte Lipstick to seria matowych pomadek w płynie, która gwarantuje perfekcyjne, pełne pokrycie ust matowym kolorem przez wiele godzin, bez uczucia przesuszenia i lepkości. Lekka formuła wzbogacona w witaminę E i olej z awokado sprawia, że usta stają się niezwykle nawilżone i gładkie. Elastyczny aplikator i kremowa konsystencja zapewniają wygodne rozprowadzanie produktu. Po aplikacji należy odczekać chwilę, aby uniknąć rozmazania. [http://goldenrose.pl/produkty/usta/pomadki/longstay-liquid-matte-lipstick-matowa-pomadka-w-plynie-golden-rose-310.html]



Jestem bardzo zaskoczona konsystencją pomadki, która znacznie różni się od innych matowych pomadek z którymi dotychczas miałam do czynienia, tj. Rouge Edition Velvet marki Bourjois, bądź Wibo Million Dollars Lips.  Formuła jest bardzo lekka i wodnista, i dopiero po chwili zastyga w mocny, suchy mat. Pomadka początkowo bardzo łatwo się rozprowadza, ale kiedy już zaschnie najlepiej nie dokonywać poprawek, bo mogą tworzyć się nieestetyczne plamy. O tym jak pomadka zachowuje się dokładniej kiedy zaschnie za chwilę w akapicie o efektach :)

Aplikator pomadki również nieco różni się od typowych błyszczykowych różdżek ze względu na to, że jest większa i znacznie bardziej spłaszczona. Dobrze dopasowuje się do ust ze względu na to, że jest ruchoma. 



Matową pomadkę Longstay wybrałam w kolorze numer 10, której odcień jest bardzo specyficzny i trudny do określenia, natomiast ma w sobie coś oryginalnego i intrygującego! Moim zdaniem jest to zdecydowanie chłodny kolor będący połączeniem pigmentu różowego, fioletowego i brązowego z nutą szarości. W opakowaniu pomadka wydaje się znacznie bledsza, niż po rozsmarowaniu na ustach czy dłoni. Ze względu na swoją specyfikę zdecydowanie nie jest to uniwersalny kolor, który będzie pasował do każdego typu urody, czy makijażu (jako że opisuję dzisiaj swoje pierwsze wrażenie dotyczące tej pomadki, tj. miałam ją na ustach zaledwie dwa razy póki co stwierdzam, że do mojego dziennego makijażu nie pasuje kompletnie). W zależności od światła raz uwydatniają się jej konkretne różowo brązowe tony (tak jak na powyższym swatchu), w innym świetle natomiast szaro-fioletowe (taki kolor jaki widzicie w opakowaniu, czy na poniższym zdjęciu na ustach). Kilkakrotnie pytałyście się na Instagramie czy jest to trochę 'trupi' kolor i niestety w zależności od światła trochę taki jest.


No więc po kilku wstępnych informacji czas na moje pierwsze spostrzeżenia dotyczące efektów jakie daje powyższy produkt. Po pierwsze jest to rzeczywiście w 100% matowa pomadka, która mocno zastyga na ustach, dzięki czemu nie odciska się na rzeczach które dotykamy. Co ciekawe, zauważyłam że zawiera w sobie delikatny shimmer - jest tak drobno zmielony, i na pierwszy rzut oka niezauważalny, że spostrzegłam dopiero na dłoni po kilku potarciach wacikiem z płynem micelarnym kiedy zmywałam swatch. Z racji tego,że ich konsystencja z mocno płynnej zamienia się po chwili w mocno suchą wymagają one dobrze wypielęgnowanych ust. Longstay nie powoduje natomiast nieprzyjemnego ściągnięcia ust, czy uczucia przesuszenia. Tak jak wspomniałam przy omawianiu konsystencji najlepiej nakładać od razu jedną, cienką warstwę, bo ewentualne poprawki tuż po aplikacji, bądź w ciągu dnia mogą skutkować ewentualnymi plamkami odróżniającymi się kolorem, a także w przypadku zbyt dużej ilości produkt może się stopniowo wykruszać. Biorąc pod uwagę trwałość na ustach myślę, że jest trochę za wcześnie aby ją oceniać. Wczoraj wytrzymała na moich ustach zaledwie 3 godziny. Co prawda warto wspomnieć, że w tym czasie jadłam obiad i piłam herbatę, aczkolwiek nie jest to dobry wynik. Pomadka nie sprawia problemu przy demakijażu, łatwo również zmyć chociażby płynem micelarnym.


Podsumowując, pomadka jest okej ale po pierwszym użyciu nie wywołała u mnie szału. Kolor, mimo że ładny, oryginalny i intrygujący kompletnie mi nie przypasował. Może jeszcze zmienię o nim zdanie, a może skuszę się na bardziej stonowany kolor, który wywoła u mnie lepsze wrażenie niż to pierwsze ;) Zobaczymy!

A czy Wam spodobały się jakieś kolory z serii Longstay Liquid Matte Lipstick marki Golden Rose? :)

26.03.2016

RECENZJA RIMMEL WAKE ME UP 100 IVORY


Cześć! Dziś zapraszam Was na post dotyczący podkładu, o którym dość często wspominam w różnych zbiorczych postach - pojawił się m.in. w ulubieńcach roku '15, i porównaniu kolorów podkładów, a którego recenzja ogólna jeszcze się nie pojawiła. To podkład iście wiosenno-letni, więc skoro teoretycznie od kilku dni wiosna już jest - zapraszam Was dziś na recenzję Rimmel Wake Me Up w kolorze 100 Ivory. 


Podoba mi się opakowanie, którego szata graficzna jest świetnym odzwierciedleniem nazwy podkładu (która swoją drogą też mi się podoba). Mamy tu do czynienia ze sporym, szklanym opakowaniem z pompką, która jest bardzo wygodna i dozuje odpowiednią ilość podkładu.



Najważniejszą kwestią w przypadku tego podkładu jest jego kolor - 100 Ivory. Uważam, że nie ma nic wspólnego z nazwą i jest zdecydowanie za ciemny jak na najjaśniejszy wariant kolorystyczny całej gamy. Jest to kolor o żółtym odcieniu, i ma w sobie pomarańczowy pigment (który lubi uwydatniać), a co się z tym wiąże, jego tonacja jest zdecydowanie ciepła. Uważam, że po rozsmarowaniu podkład okazuje się nieco jaśniejszy, niż w butelce, czy na swatchu, i dopasowuje się do kolorytu cery.  Jestem bardzo blada - a mimo wszystko jego kolor nie przeszkadza mi tak mocno, jak w przypadku innych za ciemnych podkładów. 

Może dlatego, że go bielę pudrem, bądź dzięki fajnej - lekkiej i rzadkiej konsystencji łatwo, i równomiernie rozsmarowuje się na twarzy, nie tworząc smug, czy nieestetycznych plam.  Jeśli jesteśmy już przy konsystencji warto wspomnieć, że Wake Me Up nie zastyga na twarzy, nawet po kilku minutach od aplikacji nadal mokry i lepki - nie wyobrażam sobie zatem, aby go nie przypudrować!

W buteleczce i na swatchu widoczna jest spora ilość drobnozmielonych, rozświetlających drobinek. Uważam, że na twarzy nie są one jakoś szczególnie widoczne (no chyba, że w na prawdę mocnym słońcu!), a po prostu dobrze spełniają swoją rolę, tj. odbijają światło zapewniając efekt rozświetlenia. 



Nazwa Wake Me Up jest idealnym odzwierciedleniem jego właściwości! Uwielbiam go za wykończenie jakie daje na twarzy! Uważam, że jest to świetny podkład do codziennego stosowania i idealny na okres wiosenno-letni. Lekka i delikatna formuła podkładu dobrze nawilża, i rozświetla cerę. Łatwa aplikacja podkładu skutkuje równomiernym wyrównaniem kolorytu, oraz efektem gładkiej cery. Skóra wygląda świeżo, zdrowo i promiennie. Podoba mi się też to, że wygląda dobrze zarówno na gładkich partiach twarzy, jak i na 'wystających niedoskonałościach', mimo to, że jako lekki podkład nie zapewnia szczególnie dobrego krycia - ale od tego mamy przecież korektory i kamuflaże.


Ze względu na lekką formułę podkład nie jest też szczególnie trwały na twarzy, choć i tak szacuję ją na jakieś 6-8 godzin, więc wynik nie jest zły. Generalnie dobrze też, że kiedy już się ściera - to w równomierny sposób, nie tworząc plam. Poza tym bardzo ważną rolę odgrywa tu też puder, który ma za zadanie przedłużyć jego trwałość.


Odkąd się maluję nie przepadałam za efektem rozświetlenia, a preferowałam podkłady o matowym wykończeniu, a Rimmel Wake Me Up wprowadził w tej kwestii znaczące zmiany, i na prawdę się z nim polubiłam! Podoba mi się to, że przy dostatecznym kryciu, które można budować przy użyciu korektora, z którym dobrze współpracuje, nadaje skórze zdrowego blasku, i świeżości! Jestem przekonana, że gdyby do gamy kolorystycznej Wake Me Up dostępnej u Nas dołączył jeszcze jeden jaśniejszy kolor byłby to mój podkład numer jeden. A tak ... uwielbiam za właściwości, ale za kolor niekoniecznie. A Wy znacie Wake Me Up? A może polecacie jakieś inne, rozświetlające podkłady? :)

****
PS. Zapraszam Was serdecznie do wzięcia udziału w moim małym, wiosennym rozdaniu, w którym do wygrania jest m.in. płynny korektor Catrice :) Więcej szczegółów w poprzednim poście: http://redttights.blogspot.com/2016/03/wiosenne-rozdanie-2303-2304-catrice.html.




17.03.2016

KAMUFLAŻ W PŁYNIE CATRICE LIQUID CAMOUFLAGE 010 PORCELAIN

Cześć. W ostatnim czasie trochę się u mnie działo, stąd też moja nieobecność na blogu. Mój chłopak wyjechał do pracy za granicę, więc kiedy jeszcze był chciałam mu poświęcić każdą wolną chwilę, a kiedy kilka dni temu wyjechał, musiałam się oswoić z aktualną samotnością. Kompletne nie miałam mocy do tego, aby zmotywować się do pracy, ale przecież brak zajęcia jeszcze bardziej potęguje złe emocje, więc od dziś już jestem! Poza tym, z mniej istotnych rzeczy jestem właśnie w trakcie zmiany koloru włosów - z rudości i czerwieni, która towarzyszyła mi od 7 lat (:O) przechodzę w blond. Wczoraj przed wizytą u fryzjera myślałam początkowo o brązie, a blond był planem odległym; ostatecznie po pięciu godzinach w salonie wyszłam z rozjaśnionymi włosami i blond pasemkami na głowie, które za jakiś miesiąc zamienią się w jednolity kolor. Wow, sama jeszcze w to nie wierzę! Wspominam o tym, bo byłabym bardzo wdzięczna jeśli któraś z Was, jeśli przechodziła podobną koloryzację, albo po prostu też zafundowała swoim włosom konkretne rozjaśnianie, poleciłaby mi dobrą maskę/odżywkę do włosów?!

Dzisiejszy post nie dotyczy jednak tego o czym wspominam w powyższym wstępie, więc nie przedłużając przechodzimy do dzisiejszej recenzji. Dotyczy ona kosmetyku kolorowego, który jest chyba jednym z najbardziej poszukiwanych kosmetyków na drogeryjnych półkach, i w drogeriach internetowych. Jest permanentnie wykupiony, a kiedy już pojawia się dostępny, znika w ciągu jednego dnia, magia! Wiecie o jakim kosmetyku mowa? Tak, to osławiony kamuflaż w wersji płynnej, tj. Liquid Camouflage marki Catrice


Po około dwumiesięcznych, bezskutecznych poszukiwaniach, dzięki opcji: powiadom mnie o dostępności produktu, udało mi się kupić swój egzemplarz w drogerii internetowej kosmetykomania. Zamówiłam dwie wersje płynne, i jedną kremową, bo ówcześnie, nie miałam do czynienia z żadną z nich. Nie pojawi się dziś porównanie obu, choć na początku był taki plan, bo w praktyce kremowy kamuflaż użyłam zaledwie dwa razy i nie zdążyłam jeszcze wyrobić sobie o nim opinii, a ten recenzowany dziś jest już w połowie pusty! Wersję płynną chciałam wypróbować szczególnie ze względu na ogromną ilość pozytywnych opinii na jego temat odkąd tylko pojawił się w PL.

Zresztą, same obietnice producenta są zachęcające, i brzmią następująco: Cienie pod oczami, niedoskonałości i zaczerwienienia to pieśń przeszłości – nowy korektor w płynie oferuje optymalne krycie i pielęgnację. Płynny korektor jest mocno napigmentowany, wodoodporny i trwały. Zaopatrzony w praktyczny aplikator, jest łatwy w użyciu. 


Zanim jednak przejdę do weryfikacji powyższych zapewnień warto też wymienić kilka podstawowych informacji. Korektory znajdują się w plastikowych opakowaniach, są małe i poręczne, a mieszczą 5 ml produktu. W środku znajduje się również aplikator zakończony gąbeczką typową dla błyszczyków - bardzo praktyczny! 


Kolor jaki wybrałam, to najjaśniejszy z dwóch odcieni jakie dostępne są w Polsce - 010 Porcelain. W opakowaniu korektor wygląda na bardzo jasny z tonami szarości, jednak zaaplikowany na dłoń, czy w konkretne miejsce uwydatnia swoje żółte tony. I o ile na pierwszy rzut oka wydaje się idealnie blady, to wysychając, zanim zostanie przypudrowany, wyraźnie ciemnieje. Nadal jest jasny, ale już nie tak przyjemnie porcelanowy. Warto też wspomnieć o jego mydlano-kwiatowym zapachu, który jest wyraźnie wyczuwalny podczas aplikacji. 



Mimo, iż z założenia jest to wersja płynna kultowej, kremowej wersji, sama konsystencja tego produktu jest specyficzna. Określiłabym ją jako płynną, aczkolwiek nie leistą, a gęstą, i nadal lekko kremową. Korektor tuż po aplikacji jest jak najbardziej podatny na rozsmarowywanie i wklepywanie w skórę, natomiast kiedy już zaschnie, a dzieję się to dość szybko, jest nie do ruszenia.

Kamuflaż bardzo ładnie wygładza, wtapia się w skórę, nie tworząc przy tym efektu maski, mimo że jest bardzo dobrze napigmentowany, i ma doskonały stopień krycia. Uważam jednak, że radzi sobie lepiej z kamuflowaniem płaskich zmian na skórze, czy ukrywaniem cieni pod oczami, niż np. z wystającymi wypryskami. Zauważyłam też, że o ile się nie roluje i nie wchodzi w załamania, to przy użyciu większej ilości ma tendencję podkreślać np. niewielkie zmarszczki w okolicach pod okiem, które normalnie są niemal niewidoczne. Na skórze daje bardzo ładne satynowo-matowe wykończenie. 

Czytając wiele opinii na jego temat spotykam się ze stwierdzeniem, że jest lekki, aczkolwiek ja uważam że niekoniecznie aż tak. Tzn. na pewno jest lżejszy niż ten sam kamuflaż w kremowej wersji, i na skórze nie wygląda ciężko, ale ... czy znacie lekki korektor z tak dobrą trwałością i kryciem? Jest to niemożliwe. Ja czuję ściągnięcie i lekkie obciążenie kiedy mam go na skórze, czego nie mam w przypadku innych korektorów. 

Dawno nie spotkałam się natomiast z tym, aby jakikolwiek korektor, czy nawet podkład zaaplikowany pod oczy tak mocno piekł. Dodatkowo po całym dniu noszenia skóra jest wyraźnie podrażniona i wysuszona. Zdarzyło się też, że kiedyś po demakijażu zauważyłam pod okiem niepokojącą kaszkę, której rano podczas malowania nie miałam. Nie chcę jednak całkiem przypisywać tego korektorowi, bo zauważyłam to nad ranem po powrocie z imprezy, ale myślę, że jest to jakiś sygnał ostrzegawczy, aby na co dzień poszukać czegoś nawet mniej kryjącego, a lżejszego pod oczy, a korektor stosować na inne partie twarzy, czy kiedy chcę mieć 100% pewność co do trwałości makijażu na wiele godzin. 


Podsumowując, uważam że jest to na prawdę godny uwagi korektor - kamuflaż, bo przy jednoczesnym doskonałym kryciu, daje bardzo ładne, satynowe wykończenie i pięknie wtapia się w skórę nie tworząc efektu maski. Na pewno podczas jego stosowania należy zwrócić uwagę czy nie ma negatywnego wpływu na niektóre partie twarzy, i na pewno trzeba zadbać o dobre nawilżenie, ale to przecież podstawa ogólnej pielęgnacji :) Biorąc też pod uwagę jego niską cenę, ok. 15 zł, warto mieć go w swoich kosmetycznych zbiorach :) Jeśli oczywiście uda nam się go dostać na sklepowych półkach, bo tak jak wspominałam wcześniej, jest to niełatwe zadanie! :) Pozdrawiam!

A Wy miałyście już do czynienia z kultowym, płynnym kamuflażem? Jakie są Wasze wrażenia na jego temat? :)

3.03.2016

WIBO DEEP BLACK, L'OREAL SUPER LINER PERFECT SLIM / BLACKBUSTER, MAYBELLINE LASTING DRAMA - CZYLI MINI RECENZJE EYELINERÓW

Cześć! Jeśli śledzicie mój blog regularnie, i w miarę uważnie go czytacie, pewnie wiecie, że niemal nieodłącznym elementem mojego makijażu jest kreska eyelinerem! Nie wiem czy to kwestia przyzwyczajenia, czy może rzeczywiście tak jest, ale jeśli pomaluję rzęsy samym tuszem, albo nawet cieniem, co zdarza się niezwykle rzadko, mam wrażenie, że wyglądam jakbym kompletnie nie miała oczu, bądź była chora. Mówią, że czarna kreska optycznie pomniejsza oko, natomiast ja uważam, że dzięki niej moje oczy są w ogóle widoczne zza okularów, a spojrzenie jest zdecydowanie wyrazistrze.


Dzisiejszy post to absolutnie nie będzie poradnik jak zrobić idealną kreskę, bo mimo długiej praktyki nie zawsze jest idealnie, a w internecie jest mnóstwo przydatnych tutoriali tego typu. Zrecenzuję Wam natomiast cztery eyelinery, z których w ostatnim czasie korzystałam. Paradoksalnie, choć tego typu kosmetykami maluję się najczęściej, nie kupuję, a co za tym idzie nie testuję, ich zbyt wiele. Tusze wymieniam dość rzadko, i niemal zawsze uzupełniając zapasy kupuję ten sam. Który? O tym w dalszej części posta o eyelinerach: L'Oreal Super Liner Perfect Slim i Super Liner Balckbuster, Wibo Deep Black, i Maybelline Lasting Drama. Ładnie się złożyło, że w moim zestawieniu znajdą się zarówno eyelinery w pisaku - z cienką końcówką i grubą, w pędzelku, jak i w żelu! ;)



L'Oreal Super Liner Perfect Slim to mój najnowszy nabytek. Jest to eyeliner w pisaku, z idealnie wyprofilowaną, bardzo precyzyjną cieniutką końcówką. Sam eyeliner zresztą dobrze leży w dłoni, a takowe połączenie gwarantuje łatwość aplikacji, co w przypadku tuszy do kresek jedna z priorytetowych cech! Możemy namalować nim zarówno idealnie cienką kreskę, jak i grubszą, bardziej graficzną, a zakończenie kreski, czyli jaskółka wychodzi nim na prawdę pięknieCzerń owego produktu określiłabym jako ładną i głęboką, choć niekiedy muszę przeciągnąć aplikatorem kilka razy aby wydobyć jej jakość i intensywność. Trwałość Perfect Slim określiłabym jednak średnio, ponieważ o ile nie mam mocno tłustej powieki, to zdarza się, że niekiedy w ciągu dnia stopniowo odbija się na jej górnej części. Mam też wrażenie, że kolor pod koniec dnia minimalnie blednie. Cena eyelienera L'Oreal to ok. +30zł w drogeriach stacjonarnych, i ok. 20 zł w drogeriach internetowych. 


L'Oreal Super Liner Blackbuster to też tusz do kresek w pisaku, a konkretniej eye-marker, z grubą końcówką typową dla markerów. Wbrew pozorom zapewnia łatwą aplikację, choć rzecz jasna, nie jest tak precyzyjny jak powyższy z tej serii. Muszę przyznać, że po kilku miesiącach obcowania z nim udało się nawet kilka razy narysować idealną kreskę przy jednym pociągnięciu flamastrem. Oczywiście, najlepiej wychodzą nim grubsze, graficzne kreski z wyrazistym zakończeniem, natomiast samą końcówką da się wypracować też cienką kreskę. Blackbuster ma mocno czarny kolor, natomiast przez to, że tusz jest dość suchy - matowy, nie jest ona tak wyrazista, jak w przypadku płynnych eyelinerów. Jako, że na starcie Blackbuster jest suchy ma to przełożenie na trwałość kosmetyku. Jest bardzo wytrzymały, nie rozmazuje się, nie odbija na górnej części powieki, nie kruszy się i nie blaknie. Cena w Rossmanie to ok. 35 zł.


Wibo Deep Black to płynny tusz w kałamażyku z pędzelkiem. Pędzelek jest cienki, co w połączeniu z płynną, choć w miarę gęstą konsystencją tuszu wymaga sporej precyzji i uwagi przy aplikacji. Można nim wyczarować każdy rodzaj kresek na oku. Kolor to intensywna, wyrazista i głęboka czerń - po prostu i d e a l n a, a co najważniejsze, kolor jest taki sam zarówno przy porannej aplikacji, jak i przy wieczornym demakijażu. Zresztą nie tylko kolor jest tak trwały, ale i sam produkt - nie rozmazuje się, nie odbija na górnej części powieki, ani się nie kruszy. Cena to ok. 7 zł, i wiecie co? W stosunku do jakości, wydaje mi się, że jest nawet za niska!


Maybelline Lasting Drama to żelowy eyeliner w słoiczku. W zestawie jest również aplikator, natomiast ja używam do tego celu pędzelka Hakuro H85. Konsystencja eyelinera jest, jak sama nazwa wskazuje, żelowa - a w czasie aplikacji produkt bardzo łatwo się rozprowadza. Odnoszę jednak wrażenie, że nie zasycha na powiece, przez co nieestetycznie się odbija. Ma też tendencję do tego aby się rozmazywać. Kolor jest czarny, natomiast w ciągu dnia blaknie zamieniając się w szarość. Kolor i trwałość podbija dodanie do niego Duraline z Inglota. Cena w Rossmannie to ok. 35 zł. 


Biorąc pod uwagę przedstawione zalety i wady powyższych eyelinerów, najwięcej tych pierwszych cech wskazałam opisując najtańszy z zestawienia produkt marki Wibo. Używam go już kilka lat, i niezmiennie jest to zdecydowanie mój faworyt w tej kategorii, i to po niego sięgam najczęściej zarówno malując się, jak i podczas zakupów, kiedy uzupełniam zapasy kosmetyków w tej kategorii. Na drugim miejscu plasuje się Perfect Slim z L'Oreal, który zaskakuje mnie precyzją, i niezwykłą łatwością w aplikacji. A jaki jest Wasz ulubiony eyeliner? :) 

26.02.2016

50 TWARZY IVORY, CZYLI PRZEGLĄD NAJJAŚNIEJSZYCH KOLORÓW PODKŁADÓW CZ. II { RIMMEL | BOURJOIS | ESTEE LAUDER | L'OREAL | GIVENCHY}

Cześć! Kilkanaście miesięcy temu opublikowałam na swoim blogu post dotyczący analizy najjaśniejszych kolorów podkładów, tj. Bourjois - Healthy Mix i CC Cream, Astor Perfect Stay, Rimmel - Lasting Finish, Lasting Finish Nude, Stay Matte, oraz L'Oreal True Match starej wersji. Jeśli jesteście ciekawe jak wypadło ich porównanie i tego, czy są to podkłady rzeczywiście jasne, czy nie, czy ciemnieją na skórze, i czy ich pigment jest żółty, czy różowy odsyłam Was do tego posta.  Z racji tego, że uważam, że mimo osobnych recenzji dotyczących konkretnych podkładów, tego typu analizy zbiorcze dotyczące kolorów, a w szczególności tych najjaśniejszych są pomocne (na co wskazują też statystyki poprzedniego posta dotyczącego tej tematyki), i sama takich szukam, postanowiłam kontynuować tę serię, i dzisiaj pokazać Wam kolejne podkłady. Muszę niestety przyznać, że o ile w poprzednim zestawieniu znalazło się kilka, może nienajjaśniejszych, ale w miarę jasnych podkładów, to dzisiaj w większości są to niestety typowo drogeryjne kolory.


Przeanalizuję:
  • Rimmel Wake Me Up 100 Ivory
  • Bourjois Air Mat 01 Rose Ivory
  • Estee Lauder Double Wear Light 0,5
  • L'Oreal True Match (nowa wersja) N1 Ivory
  • Givenchy Photo Perfection 3 i 4
Jeśli zainteresuje Was co ogólnie myślę o wybranych podkładach, zapraszam do odnośników {RECENZJA}, które przekierują Was do konkretnych postów na ich temat jeśli już się pojawiły na blogu.




 Rimmel Wake Me Up 100 Ivory - to podkład, którego kolor nie ma nic wspólnego z nazwą Ivory - jest za ciemny jak na najjaśniejszy wariant kolorystyczny całej gamy, a szkoda, bo jeśli o właściwości chodzi, uważam że jest godny uwagi.  W  tym przypadku jest to kolor o żółtym odcieniu, i ma w sobie pomarańczowy pigment, a co się z tym wiąże, jego tonacja jest zdecydowanie ciepła. Uważam, że po rozsmarowaniu podkład jest nieco jaśniejszy, niż w butelce, czy na swatchu, i lekko dopasowuje się do kolorytu cery. Paradoksalne jednak ma też tendencje do tego aby się utleniać, i uwidaczniać swój pomarańczowy pigment. 




Bourjois Air Mat 01 Rose Ivory {RECENZJA} - to kolejny niby najjaśniejszy z całej gamy, a jednak dość ciemny kolor. Nie wiem skąd wzięło się słowo rose w nazwie, bo odcień nie ma nic wspólnego z różem, a ma typowo żółty, niemal pomarańczowy pigment. Choć pozornie wydaje się jasny, po chwili utlenia się. Moim zdaniem kompletnie nie dopasowuje się do kolorytu cery, a nieestetycznie odznacza.


Estee Lauder Double Wear Light 0,5 to jasny kolor, z żółtym pigmentem. Mam jednak wrażenie, że ma tendencję do tego żeby delikatnie się utleniać, ale idzie to bardziej w kierunku mocniejszej żółci, niźli pomarańczy. Dobrze dopasowuje się do kolorytu cery. Jego tonację określiłabym raczej jako neutralną, w kierunku do lekko żółtej. 



L'Oreal True Match N1 {RECENZJA} - najjaśniejszy kolor z całej gamy w tonacji neutralnej. Moim zdaniem to kolor idealny dla bladolicych, i co się z tym wiąże, mój pewniak jeśli chodzi o kolor wśród drogeryjnych podkładów. Również najjaśniejszy w dzisiejszym zestawieniu.



Givenchy Photo Perfection 3 Mam tylko jego próbkę, więc na temat działania nie mogę napisać zbyt wiele, ale o kolorze jak najbardziej. Po pierwsze, jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że podkład opatrzony numerem 3, to najjaśniejszy w całej gamie. Rzeczywiście jest to jasny kolor, o żółtym kolorze. Pozornie mogłabym powiedzieć, że idealny dla mnie - na starcie blady, oraz ładnie dopasowujący się do koloru cery, tak jak True Match, bądź Estee Lauder DW. Niestety utlenia się dość wyraźnie. I o ile nadal pasuje w miarę okej, to nie zachwyca tak, jak przy pierwszym wrażeniu. 



Podsumowując, w dzisiejszym zestawieniu dominują niestety odcienie, które na pewno nie sprawdzą się idealnie u osób z bladą karnacją, tj. Rimmel Wake Me Up, czy Bourjois Air Mat. Najkorzystniej prezentują się natomiast podkłady L'Oreal True Match i Estee Lauder Double Wear, które mają na prawdę ładny, jasny kolor, o neutralnej tonacji, ukierunkowanej bardziej w tonację lekko żółtą, niż różową. Dołączam też zdjęcie swatchów z poprzedniej części tej serii, a jeśli chcecie poczytać o nich więcej zapraszam tutaj. Pozdrawiam! :) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka